Zło sprzedaje się dobrze. A jeśli do tego dodać, że chodzi o zło i mroczne tajemnice jednej z najważniejszych (o ile nie najważniejszej) instytucji na świecie, która, promując dobry wzorzec postępowania, stara się być tym godnym naśladowania wzorem cnót moralnych? Mamy rewelacyjny temat (wciąż świeży, aczkolwiek w kinie poruszany nie raz i nie dwa). Pozostaje mieć tyko nadzieję, że z genialnego tematu powstał genialny film. A z racji tego, że Oscar za najlepszy obraz powędrował właśnie do opisywanego w poniższym poście filmu, do seansu zasiadłam raczej spokojna o końcowy efekt.
Spotlight różni się od innych filmów opisujących temat mrocznych postępków Kościoła. Na próżno szukać tu aktów seksualnych - chociaż właśnie ten aspekt drążony jest w obrazie Toma McCarthy'ego. Na próżno szukać księży w sutannach, spokojnie przechadzających się pośród dzieci i wybierających swoją kolejną ofiarę. Nie, Spotlight nie jest tego typu filmem. Cały temat jest przedstawiony od drugiej strony. O wszystkim dowiadujemy się śledząc poczynania dziennikarzy miejscowej gazety, którzy, niczym najlepsi detektywi, po nitce do kłębka docierają do czegoś, co nawet ich przeraża. Kolejne wywiady, przeglądanie ogromnej ilości książek i danych, pogrzebanych gdzieś w archiwach, niezliczone ilości godzi spędzone w miejscowej bibliotece. To wystarcza, aby nasze zainteresowanie filmem skoczyło zenitu. Po co jakieś pościgi i wybuchy? W Spotlight wystarczy zajrzeć do kolejnej książki i efekt będzie taki sam. O ile nie lepszy. I nawet świadomość, że niektóre ujęcia są wyjątkowo sztampowe i oklepane - jak chociażby wspomniane grzebanie w archiwach i ślęczenie w bibliotece, to i tak nie odbiera nam to przyjemności z oglądania.
Spotlight stoi mocno także pod kątem aktorskim. Czwórkę głównych bohaterów ogląda się niczym agentów Muldera i Scully w czasach ich największej świetności. I nie przeszkadza tu nawet fakt, że tak naprawdę, poza kilkoma niezbyt istotnymi faktami, niewiele o nich wiemy. Wiem natomiast, że to kolejny dobry film z Michaelem Keatonem (aczkolwiek co do Birdmana mam pewne wątpliwości). Wiem, że Marka Ruffalo stać na dużo więcej niż miażdżenie wszystkiego w postaci zielonego olbrzyma (jednak to akurat niespodzianką wielką nie było). I wiem też w końcu, że Rachel McAdams, mimo iż znów zagrała świetnie, w mojej pamięci wciąż pozostanie tą blondynką, którą w momencie pojawienia się na ekranie skwituję "Ja ją skądś kojarzę".
Jak często mam wątpliwości co do słuszności decyzji Akademii Filmowej, tak tym razem jednak kłócić się nie będę. Spotlight przykuł moją uwagę. Poruszył temat bardzo drażliwy i, choć wydarzenia filmowe miały miejsce kilkadziesiąt lat wstecz, to jednak wciąż niestety aktualny. I ta świadomość, która zostaje po skończonym seansie, że te statystyczne 6% daje (wg danych na 2012 rok) prawie 25 tys. księży...
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Spotlight stoi mocno także pod kątem aktorskim. Czwórkę głównych bohaterów ogląda się niczym agentów Muldera i Scully w czasach ich największej świetności. I nie przeszkadza tu nawet fakt, że tak naprawdę, poza kilkoma niezbyt istotnymi faktami, niewiele o nich wiemy. Wiem natomiast, że to kolejny dobry film z Michaelem Keatonem (aczkolwiek co do Birdmana mam pewne wątpliwości). Wiem, że Marka Ruffalo stać na dużo więcej niż miażdżenie wszystkiego w postaci zielonego olbrzyma (jednak to akurat niespodzianką wielką nie było). I wiem też w końcu, że Rachel McAdams, mimo iż znów zagrała świetnie, w mojej pamięci wciąż pozostanie tą blondynką, którą w momencie pojawienia się na ekranie skwituję "Ja ją skądś kojarzę".
Jak często mam wątpliwości co do słuszności decyzji Akademii Filmowej, tak tym razem jednak kłócić się nie będę. Spotlight przykuł moją uwagę. Poruszył temat bardzo drażliwy i, choć wydarzenia filmowe miały miejsce kilkadziesiąt lat wstecz, to jednak wciąż niestety aktualny. I ta świadomość, która zostaje po skończonym seansie, że te statystyczne 6% daje (wg danych na 2012 rok) prawie 25 tys. księży...
Komentarze
Prześlij komentarz