Dziś tak specjalnie, sylwestrowo. A bynajmniej dla mnie. Bo, jakby nie patrzeć, to właśnie w pewnego Sylwestra po raz pierwszy zobaczyłam filmowe, zmutowane żółwie :) Nigdy nie byłam fanką żółwi ninja. Pierwszy i zarazem ostatni raz miałam z nimi styczność w któregoś sylwestra wieki temu, kiedy mój wiek nie był jeszcze zapisywany liczbą dwucyfrową. Z tamtego spotkania wyniosłam niewiele. W zasadzie to można było uznać to spotkanie za totalne nieporozumienie, bo żółwie w ogóle mnie do siebie nie przekonały i bardziej budziły odrazę niż sympatię. Do dzisiaj jedyne co o żółwiach ninja wiedziałam, to że były one cztery i że nosiły one imiona słynnych włoskich artystów, których de facto i tak nie byłam w stanie sobie przypomnieć (był Leonardo, Michaelangelo, Rafael i? - nigdy nie pamiętałam ostatniego). Okazało się jednak, że mój M. bardzo żółwie lubi i kiedy dowiedział się, że w tym roku do kin wchodzi ich nowa odsłona, wiedziałam, że jednak poznam wszystkie imiona wojowniczych gadów.
Recenzje. Jakie tylko chcecie. Filmowe, książkowe, płytowe... Oczywiście z ogromną przewagą tych filmowych :)