Przejdź do głównej zawartości

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. - Agenci T.A.R.C.Z.Y. sezon I-III [2013-]

Nie da się ukryć, że z zagorzałej przeciwniczki wszystkiego, co superbohaterskie, stałam się wielką fanką uniwersum. A przynajmniej tego sygnowanego logo Marvela. Kiedy zatem światło dzienne ujrzała kolejna produkcja traktująca o uniwersum Marvela, wiedziałam, że nie przejdę obok niej obojętnie.

http://www.impawards.com/tv/posters/agents_of_shield_ver14.jpg
I owszem, nie przeszłam obok Agentów T.A.R.C.Z.Y. obojętnie, jednak muszę przyznać, że zdobycie mojej sympatii przyszło serialowi wyjątkowo ciężko. Można wręcz powiedzieć, że swego rodzaju cudem jest fakt, że udało mi się obejrzeć film wszystkie odcinki każdego z trzech, powstałych do tej pory sezonów serialu.

Jakby nie patrzeć, Agenci T.A.R.C.Z.Y. od samego początku nie porywają. Brakuje im tej charakterystycznej marvelowskiej iskry, którą ma w sobie każdy film z tego uniwersum. W serialu nie wciąga ani fabuła, która sprawia wrażenie pisanej na szybko albo tworzonej przez ucznia podstawówki. Denerwują bohaterowie, bo o ile postać Skye da się w którymś momencie polubić, to z agentami May i Grantem Wardem jest już o wiele gorzej. I nie pomaga tu nawet postać sympatycznego, którego śmierć w jednym z filmów Marvela przyjęłam z wielkim smutkiem. Ponadto razi słabe wykorzystanie potencjału, tkwiącego w uniwersum - serial aż prosi się o wplecenie w akcję któregokolwiek z filmowych bohaterów, ale na próżno szukać ich w Agentach T.A.R.C.Z.Y. (a przynajmniej do czasu).

Nie najlepiej jest też pod kątem aktorskim - poza małymi wyjątkami, kunszt aktorski to coś, czego serialowi brakuje, i to w dużych ilościach. Szczytem wszystkiego są popisy aktorów wcielających się w postaci agentki May i agenta Warda. Śmiem twierdzić, że ich umiejętności aktorskie stoją na jeszcze niższym poziomie niż umiejętności naczelnego drewniaka rodzimego kina - Kuby Wesołowskiego. W serialu leży nawet to, co zazwyczaj twórcom filmów z logo Marvela wychodziło rewelacyjnie - efekty specjalne. Chociaż akurat na to jestem jeszcze w stanie przymknąć oko i wytłumaczyć ten fakt o wiele niższym budżetem.

Całe szczęście, mniej więcej od połowy pierwszego sezonu, robi się lepiej. Serialowi bohaterowie nabierają charakteru i da się ich lubić- oczywiście wciąż są tu wyjątki w postaci - tak, tak, zgadliście - agentów May i Warda. W mniejszych lub większych rolach pojawiają się też, znane już nam z innych produkcji Marvela, postaci, a i częściej twórcy Agentów... odwołują się chociażby do filmowych wydarzeń. Im dalej tym lepiej. W którymś momencie (osobiście obstawiam pojawienie się postaci agentów Huntera i Morse, które dają Agentom T.A.R.C.Z.Y. solidnego, ale pozytywnego kopa) serial zaczyna żyć własnym życiem. Pojawia się jakaś zgrabniejsza fabuła (co jednak skutkuje jeszcze większym ograniczeniem nawiązań do filmów Marvela - dla jednych będzie to zmiana plus, dla innych nie), a historie poszczególnych bohaterów zostają jeszcze bardziej pogłębione i nagle stwierdzamy, że nawet taka agentka May da się lubić (ale, żeby nie było tak różowo, tylko do pewnego stopnia). A końcówka trzeciego sezonu niesie ze sobą nadzieję na definitywne pożegnanie się z serialem znienawidzonej przeze mnie postaci Granta Warda, więc zapowiada się prawie że idealnie.


Co na koniec? Można powiedzieć, że szczęśliwi ci, którzy przetrwają wyjątkowo ciężki początek serialu. Potem bowiem jego poziom wzrasta i z każdym kolejnym odcinkiem jest coraz lepiej. Oczywiście Agenci T.A.R.C.Z.Y. nie dorastają innym produkcjom Marvela do pięt, ale też nie jest najgorzej. Jako produkcja traktująca o konkretnym uniwersum, Agenci T.A.R.C.Z.Y. bronią się, a to raczej przez fakt, że opowiadają o nieco innej stronie świata Marvela (owszem, dotykają tematu superbohaterów, jednak nie jest to główna fabuła serialu). Jako po prostu serial, na tle innych "tasiemców", dzieło Jeda i Jossa Whedonów oraz Maurissy Tancharoen wypada średnio - ani ziębi, ani grzeje. Podsumowując - jest to tytuł raczej tylko dla wyjątkowo wiernych fanów uniwersum. Pozostali przypuszczam, że nie przebrną nawet przez pierwszy odcinek serialu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła dla łobuzów (2003)

Dzisiaj spotkanie dziecka z dyrektorem, wezwanie rodziców do szkoły czy uwagi wpisywane do dzienników to rzeczy, którymi dzisiaj nauczyciel może ukarać nieposłusznego ucznia. Dawniej w ścisłej czołówce było pisanie kilkaset razy obietnic poprawy, "ośle ławki" i wymierzanie "łap" za pomocą rózgi lub linijki. Jednak wszystkie powyższe kary bledną w porównaniu do kar, jakie wymierzano dzieciom w katolickich placówkach wychowawczych w Irlandii w XX w. Publiczne rozbieranie i chłosta, bicie, molestowanie i gwałty - często publiczne, biczowanie, kopanie, zadawanie oparzeń, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzeniu, zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia, szczucie psami, zawieszanie na haku i bicie w podeszwy stóp. To tylko niektóre z wielu wysublimowanych tortur, jakie wymyślali irlandzcy duchowni. I o tym opowiada film Aisling Walsh - Szkoła dla łobuzów . en.wikipedia.org Ciężko jest napisać coś sensownego o produkcji Aisling Walsh. Powodem nie ...

Hidden [2015]

Hidden  to tytuł, po który sięgnęłam tylko i wyłącznie z powodu jego długości. Akurat miałam tylko tyle wolnego czasu, więc krótki thriller duetu Matt & Ross Duffer był idealnym rozwiązaniem. A, jak już się kilka razy o tym przekonałam, filmy wybrane zupełnie przez przypadek, często sprawiają nam tak miłą niespodziankę, że aż szkoda myśleć, ile osób przejdzie obok danych pozycji obojętnie, bo nie były tak rozreklamowane jak inne hiciory danego roku, albo bo posiadają taką, a nie inną ocenę na portalach filmowych. Nakręcony w nieco ponad miesiąc  Hidden , jest właśnie taką ogromną niespodzianką. http://pics.filmaffinity.com/ Fabuła. Będzie krótko, zwięźle i bardzo na temat, bo nie można tu powiedzieć zbyt dużo, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W Hidden  śledzimy losy pewnej rodziny, która, aby przetrwać panującą epidemię nieznanej choroby, ukrywa się w schronie. Aby jednak nie było tak łatwo, dowiadujemy się, że rodzina jest ścigana przez ...

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001), Dwie Wieże (2002) i Powrót Króla (2003)

Mówiłam już, że uwielbiam empikowe promocje? Nie? To powiem jeszcze raz - uwielbiam empikowe promocje. Dlaczego? Ano dlatego, że w ramach ostatniej akcji (fantasy - kup 3 zapłać za 2) udało mi się dostać wszystkie rozszerzone wersje Władcy Pierścieni  za śmieszną sumę bodajże 70 zł. Ostatnie wieczory minęły mi zatem pod znakiem hobbitów, elfów i innych tolkienowych stworzeń. Długo zastanawiałam się czy jest sens pisać o trylogii stworzonej przez Petera Jacksona. Wszyscy, a na pewno zdecydowana większość, przecież wiedzą z czym się Władcę Pierścieni  je. Po co do tego jeszcze moje 3 grosze? Ostatecznie stanęło na tym, że kilka słów napiszę. A głównie dlatego, że jest, a raczej są to filmy, które darzę olbrzymim sentymentem. http://horrorcultfilms.co.uk/ Kiedy Jackson tworzył Władcę Pierścieni  ja uczyłam się akurat w gimnazjum. Byłam zatem na etapie obecnie powszechnie uważanym za najgorszy wiek w życiu człowieka. Cóż, taki już urok gimnazjum, że wtedy każdy nastol...