O tym filmie słyszałam same złe rzeczy. Że chamski, że świński, że obleśny, że zboczony, że... No jednym słowem, dużo było tego "że". Kiedy więc mój mąż oznajmił, że dzisiaj, w ramach odmóżdżenia totalnego, obejrzymy właśnie to, wątpliwej jakości dzieło, przeszedł mnie dreszcz grozy. W pamięci pojawiły mi się bowiem wszystkie głupkowate Americany Pie'y i inne podobne twory. Zdziwicie się więc, kiedy Wam powiem o Sausage Party to, co Wam powiem.
http://www.impawards.com |
Okazuje się bowiem, że animacja duetu Conrad Vernon & Greg Tiernan wcale taka zła nie jest. Pomysł na to, aby spersonifikować produkty spożywcze jest ciekawy. Jeszcze ciekawsza jest idea przedstawionego tam świata, w którym żywot żywności w supermarketach przypomina żywot schroniskowych zwierząt - czekają na to, aby bogowie - czyt. ludzie, wybrali ich, zabrali do swoich domów i tam się nimi opiekowali. No i w końcu jeszcze lepszy pomysł to uświadomienie sobie żywności, że tak naprawdę bogom ani się śni opiekowanie zabranymi ze sklepu marchewkami i innymi musztardami. A już uczynienie głównymi bohaterami filmu parówki, bułki, pączka, lawasza, czyli czegoś, co nikt nigdy nie wie, jak się nazywa i rządnego krwi lubrykanta? Tak absurdalne, że aż arcygenialne.
Ustaliliśmy zatem, że pomysł na film wcale taki głupi nie jest. Tzn. jest, ale jest to taki absurdalny poziom głupoty, w efekcie czego taki film wcale nie jest odbierany jako aż tak wielki bezsens (ma to w ogóle sens?). Mamy tu zatem świetną parodię wszystkich obrazów typu "no i kurczaki uświadamiają sobie, że to i tamto i się buntują", "świnie odkrywają, że służą do tego i tego i się buntują". Tu poziom buntu osiąga level hard, bo chyba nikt nie podejrzewał, że zbuntować może się jedzenie. I to do tego przetworzone! Nie wiem jak Wy, ale mi się to podoba. No i przedstawienie religii, jako ślepej wiary w coś, o czym tak naprawdę nikt nie ma pojęcia, a brutalna prawda jest tak brutalna, że nikt nie chce w nią wierzyć. A ludzie jako bogowie to już absolutny odjazd.
Oczywiście, żeby nie było aż tak różowo i słodko, to trzeba też powiedzieć trochę o mankamentach produkcji. O ile na początku odniesienia do seksu i wsadzania parówki w bułkę bawią, tak potem są one serwowane w takiej ilości, że stają się nudne, męczące i nie do zniesienia i tylko przeszkadzają w oglądaniu filmu. Wałkowanie ciągle tego samego tematu jest na tyle denerwujące, że w scenie, kiedy walkę sprzedawcy z parówką ukazuje się z perspektywy sugerującej walenie konia przez sprzedawcę, na twarzy, zamiast uśmiechu rozbawienia, maluje się, wywołany przez przewidywalność tej sceny, znudzony wyraz twarzy. No i już nie wspomnę (a może wspomnę) o samej końcówce, która jest... w zasadzie to nie wiem czym jest. Miał być wielki finał, a jest wielka kupa.
Generalnie jednak film oceniam bardzo pozytywnie. Porządnie trzepie mózgownicę i w 100% spełnia stawiane mu wymagania "odmóżdżającej pozycji". Nie samymi dramatami, naukowymi sci-fi i innymi, zdobywającymi wszystkie laury na największych festiwalach, filmami górnych lotów człowiek żyje. Raz na jakieś czas warto obejrzeć takie coś. Bo takie coś też może się podobać. Ja tam ostatecznie bardzo miło wspominam seans. Czyli? Czyli polecam :)
Po filmie nasuwa się tylko jeszcze jedno pytanie. Co na to weganie? Hihihi :D
Aaaaa! Bym zapomniała! Film jest absolutnie TYLKO dla dorosłych!!!
Bylismy... Obejrzelismy i do tej pory czuje niesmak koncowka. Choc film faktycznie ciekawy i pomyal oryginalny.
OdpowiedzUsuńNo w zakończeniu popłynęli... i to mocno ;)
Usuń