Na jakiś czas rozstaliśmy się z filmami o superbohaterach. A na pewno obejrzeliśmy już wszystkie z tych, które zobaczyć chcieliśmy. Dopóki więc do kin nie wejdą Avegersi 2, nie mamy zamiaru sięgać po ten gatunek filmowy. Z racji jednak tego, że nie da się przez dłuższy czas zupełnie nic nie oglądać, na okres letni zafundowaliśmy sobie cykl filmów lekkich. Większość z nich to produkcje kilku-, a nawet kilkunastoletnie. Niektóre oglądaliśmy już po kilka razy, ale mimo wszystko z chęcią zobaczymy je jeszcze raz. Pierwszym filmem na naszej liście był Marley i ja.
Marley i ja jest produkcją z 2008 r., której ja mój Narzeczony jakoś nie mieliśmy okazji obejrzeć. Do sięgnięcia po ten film przekonał nas fakt, że jest to film o psie, a oboje z N. kochamy te zwierzęta. No i oczywiście nie bez znaczenia była tutaj ocena na naszej wyroczni filmowej - Filmwebie. Solidne 7,2 pkt. to przecież dobra nota. Pełni nadziei zasiedliśmy zatem do seansu.
O czym jest Marley i ja? Jest to historia młodego małżeństwa, które przeprowadza się na Florydę. Znajdują tutaj pracę i kupują dom, a potem psa. Marleya. I w tym momencie w raczej nudnym życiu małżeństwa zaczyna panować chaos.
Jak nam się oglądało film? Muszę przyznać, że ciężko. Oboje z N. nie przepadamy za Owenem Wilsonem, a niestety główną rolę w tym filmie grał właśnie on. Pozostała część obsady była nam obojętna. No może poza jedną postacią - Marleyem, bo pies był po prostu uroczy. I, jak potem zgodnie stwierdziliśmy, był to jedyny plus całego filmu. Przez prawie półtorej godziny filmu oboje z N. na zmianę przysypialiśmy. Produkcja ani na moment nas nie zainteresowała. Wyjątkiem jest ostatnie 30 minut filmu. 30 minut, które sprawia, że każdy miłośnik merdających czworonogów totalnie się rozklei. Nie inaczej było w naszym przypadku, a wspomnę tylko, że oboje z N. nastoletnie czasy mamy już dawno za sobą. Końcówki po prostu nie da się obejrzeć bez uronienia choć jednej łzy.
Podsumowując cały film można podzielić go na dwie części. Dwie bardzo nierówne części. Pierwszą
(1,5 godz) - gorszą, w której oglądamy życie Jenny i Johna oraz ich perypetie z Marleyem i drugą (ostatnie 30 min), która jest genialnym w swej prostocie wyciskaczem łez. Także jeśli ktoś jeszcze filmu nie widział, niech się przygotuje na to, że Marley i ja wcale nie jest komedią. Wręcz przeciwnie. Jest to melodramat w swej najczystszej, okrutnej postaci. A przynajmniej dla miłośników psów. I mimo tego, że generalnie film jest słaby, polecam obejrzenie właśnie ze względu na te ostatnie 30 minut. I pamiętajcie o chusteczkach.
(1,5 godz) - gorszą, w której oglądamy życie Jenny i Johna oraz ich perypetie z Marleyem i drugą (ostatnie 30 min), która jest genialnym w swej prostocie wyciskaczem łez. Także jeśli ktoś jeszcze filmu nie widział, niech się przygotuje na to, że Marley i ja wcale nie jest komedią. Wręcz przeciwnie. Jest to melodramat w swej najczystszej, okrutnej postaci. A przynajmniej dla miłośników psów. I mimo tego, że generalnie film jest słaby, polecam obejrzenie właśnie ze względu na te ostatnie 30 minut. I pamiętajcie o chusteczkach.
Komentarze
Prześlij komentarz