Ocena na imdb 7.0 kusi. Ocena na filmwebie niby niższa, ale nie aż tak niska, aby przejść obok filmu obojętnie. Komentarze na obu portalach można streścić mniej więcej jako "film to cud, miód i orzeszki". Myślę zatem - będzie dobrze. Oglądam. I? I... znowu wielkie rozczarowanie. Chyba nigdy nie nauczę się, aby nie patrzeć na te wyssane z palca oceny i komentarze.
Zacznijmy od tego, że film traktuje o przyjaźni pomiędzy 10-letnią dziewczynką a lisicą. I w kwestii fabuły, żeby zbytnio nie zdradzić tego, co szykuje nam reżyser, to chyba na razie tyle.
Zaczyna się bardzo obiecująco. Przepiękne widoki rozpieszczają nasze oczy. Utrzymane w ciepłych, jesiennych tonacjach zdjęcia nie dają zapomnieć o rudych bohaterach opowieści. Filmowane zwierzęta wydają się być naturalnymi aktorami i w całości kradną film. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że ogląda się jeden z dokumentów przyrodniczych produkcji Animal Planet czy BBC, a jedyne, co mówi nam, że jednak to nie jest to, to brak charakterystycznego głosu Krystyny Czubówny. Ale w końcu mamy do czynienia z obrazem Luca Jacqueta, autora chociażby Marszu pingwinów, filmu, w którym też byliśmy rozpieszczani pod kątem wizualnym.
Niestety dalej pojawia się ona... dziewczynka. I wyjątkowo piękny film przyrodniczy o lisach idzie się kochać. W zasadzie przez większość filmu Luca Jacqueta jedyne, co krążyło mi gdzieś z tyłu głowy to złowrogie życzenia kierowane pod adresem rudowłosej małolaty. Cóż... niestety moje groźby się nie spełniły i dziewczynka film kończy bez większych uszczerbków na zdrowiu. Jej dobre samopoczucie odbija się jednak na jakości fabuły i sprawia, że z każdą minutą seansu film ogląda się coraz gorzej. Gdzieś w międzyczasie gubi się realizm - niewracanie do domu na noc, bliskie spotkanie pierwszego stopnia z niedźwiedziem, oswajanie małych lisów, rozpalanie ogniska w lesie, skakanie przez jakieś przełęcze czy coś, co bije poziomem głupoty wszystkie poprzednie rzeczy na głowę - przeganianie watahy wilków przez dziarską młodocianą.
Rozumiem, że jest to film skierowany do raczej młodszego grona odbiorców, ale, na Boga, przecież w tym wszystkim muszą być jakieś granice?
Gdyby tak powycinać wszystkie fragmenty z dziewczynką, wyszedłby z tego bardzo przyjemny film przyrodniczy. Tak mamy niestety coś, co ciężko nazwać tradycyjnym edukacyjnym kinem familijnym i coś, czego na pewno nie pokażę swoim dzieciom. Cóż. Kwestię omawiania przyjaźni na linii człowiek-lis lepiej jednak pozostawić Antione de Saint-Exupery'emu i jego absolutnie rewelacyjnemu Małemu Księciu.
Zacznijmy od tego, że film traktuje o przyjaźni pomiędzy 10-letnią dziewczynką a lisicą. I w kwestii fabuły, żeby zbytnio nie zdradzić tego, co szykuje nam reżyser, to chyba na razie tyle.
Zaczyna się bardzo obiecująco. Przepiękne widoki rozpieszczają nasze oczy. Utrzymane w ciepłych, jesiennych tonacjach zdjęcia nie dają zapomnieć o rudych bohaterach opowieści. Filmowane zwierzęta wydają się być naturalnymi aktorami i w całości kradną film. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że ogląda się jeden z dokumentów przyrodniczych produkcji Animal Planet czy BBC, a jedyne, co mówi nam, że jednak to nie jest to, to brak charakterystycznego głosu Krystyny Czubówny. Ale w końcu mamy do czynienia z obrazem Luca Jacqueta, autora chociażby Marszu pingwinów, filmu, w którym też byliśmy rozpieszczani pod kątem wizualnym.
Niestety dalej pojawia się ona... dziewczynka. I wyjątkowo piękny film przyrodniczy o lisach idzie się kochać. W zasadzie przez większość filmu Luca Jacqueta jedyne, co krążyło mi gdzieś z tyłu głowy to złowrogie życzenia kierowane pod adresem rudowłosej małolaty. Cóż... niestety moje groźby się nie spełniły i dziewczynka film kończy bez większych uszczerbków na zdrowiu. Jej dobre samopoczucie odbija się jednak na jakości fabuły i sprawia, że z każdą minutą seansu film ogląda się coraz gorzej. Gdzieś w międzyczasie gubi się realizm - niewracanie do domu na noc, bliskie spotkanie pierwszego stopnia z niedźwiedziem, oswajanie małych lisów, rozpalanie ogniska w lesie, skakanie przez jakieś przełęcze czy coś, co bije poziomem głupoty wszystkie poprzednie rzeczy na głowę - przeganianie watahy wilków przez dziarską młodocianą.
Rozumiem, że jest to film skierowany do raczej młodszego grona odbiorców, ale, na Boga, przecież w tym wszystkim muszą być jakieś granice?
Gdyby tak powycinać wszystkie fragmenty z dziewczynką, wyszedłby z tego bardzo przyjemny film przyrodniczy. Tak mamy niestety coś, co ciężko nazwać tradycyjnym edukacyjnym kinem familijnym i coś, czego na pewno nie pokażę swoim dzieciom. Cóż. Kwestię omawiania przyjaźni na linii człowiek-lis lepiej jednak pozostawić Antione de Saint-Exupery'emu i jego absolutnie rewelacyjnemu Małemu Księciu.
Komentarze
Prześlij komentarz