Obecność to, w przeciwieństwie do ostatnio przez nas oglądanych, film nowy - tegoroczny. Swoją premierę miał w Polsce 18 lipca, ale udało się go nam obejrzeć dopiero teraz i to po namowach znajomych. Jakoś nie byliśmy pozytywnie nastawieni do filmu, którego reżyserem jest James Wan, czyli nie kto inny jak twórca takich gniotów kinowych jak Piła. Zaintrygował nas jednak zwiastun no i wspomniane już namowy znajomych.
W momencie, kiedy już siedzieliśmy w kinie i pojawiły się pierwsze kadry filmu, wiedzieliśmy z N, że ten horror nie powinien nas zawieść. Dodatkowego smaczku dodał fakt, że film jest oparty na faktach. Horror opatrzony taką etykietką od razu ogląda się pod nieco innym kątem.
Sama historia jest do bólu oklepana. Bo w zasadzie co drugi horror opowiada historię rodziny, która przeprowadza się do starego, położonego na uboczu domu, a która potem odkrywa, że w owym domu dzieją się dziwne rzeczy, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Nie szukając daleko - chociażby Amityville z 2005 r.
Obecność, mimo tego, że porusza temat oklepany, ogląda się wyśmienicie. Niesamowity jest klimat filmu, potęgowany przez zastosowaną kolorystykę, sposób realizowania ujęć czy muzykę. Najlepiej jednak Obecność prezentuje się pod kątem aktorskim. Począwszy od Patricka Wilsona i Very Farmigi wcielających się w Eda i Lorreine Warrenów a na Joey King, grającą Christine Perron skończywszy, wszyscy w filmie prezentują się genialnie. Efektów specjalnych w filmie jakichś bardzo wyszukanych nie ma, ale może to i dobrze, bo produkcja nabiera w ten sposób realności. No i taki szczegół, jak zapalanie światła przez bohaterów zanim przejdą oni w ciemniejszą część domu - taka mała rzecz, a cieszy. W końcu nie musiałam powtarzać sobie w głowy litanii typu >>No i gdzie leziesz sama w nocy?, Może byś zapaliła najpierw światło?>>.
Podsumowując, Obecność oglądało nam się wspaniale. Fakt, że film jest oparty na autentycznych wydarzeniach robi swoje i sprawia, że bardziej angażujemy się w oglądaną historię. Może i w pewnych momentach produkcja jest przewidywalna, ale ja i tak daję Obecności bardzo wysoką notę. James Wan w pełni się za tą Piłę zrehabilitował. Bo jakby nie patrzeć jest to pierwszy horror od czasów Egzorcyzmów Emily Rose, który mnie przestraszył. Wycieczka do kina jak najbardziej wskazana.
W momencie, kiedy już siedzieliśmy w kinie i pojawiły się pierwsze kadry filmu, wiedzieliśmy z N, że ten horror nie powinien nas zawieść. Dodatkowego smaczku dodał fakt, że film jest oparty na faktach. Horror opatrzony taką etykietką od razu ogląda się pod nieco innym kątem.
Sama historia jest do bólu oklepana. Bo w zasadzie co drugi horror opowiada historię rodziny, która przeprowadza się do starego, położonego na uboczu domu, a która potem odkrywa, że w owym domu dzieją się dziwne rzeczy, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Nie szukając daleko - chociażby Amityville z 2005 r.
Obecność, mimo tego, że porusza temat oklepany, ogląda się wyśmienicie. Niesamowity jest klimat filmu, potęgowany przez zastosowaną kolorystykę, sposób realizowania ujęć czy muzykę. Najlepiej jednak Obecność prezentuje się pod kątem aktorskim. Począwszy od Patricka Wilsona i Very Farmigi wcielających się w Eda i Lorreine Warrenów a na Joey King, grającą Christine Perron skończywszy, wszyscy w filmie prezentują się genialnie. Efektów specjalnych w filmie jakichś bardzo wyszukanych nie ma, ale może to i dobrze, bo produkcja nabiera w ten sposób realności. No i taki szczegół, jak zapalanie światła przez bohaterów zanim przejdą oni w ciemniejszą część domu - taka mała rzecz, a cieszy. W końcu nie musiałam powtarzać sobie w głowy litanii typu >>No i gdzie leziesz sama w nocy?, Może byś zapaliła najpierw światło?>>.
Podsumowując, Obecność oglądało nam się wspaniale. Fakt, że film jest oparty na autentycznych wydarzeniach robi swoje i sprawia, że bardziej angażujemy się w oglądaną historię. Może i w pewnych momentach produkcja jest przewidywalna, ale ja i tak daję Obecności bardzo wysoką notę. James Wan w pełni się za tą Piłę zrehabilitował. Bo jakby nie patrzeć jest to pierwszy horror od czasów Egzorcyzmów Emily Rose, który mnie przestraszył. Wycieczka do kina jak najbardziej wskazana.
Komentarze
Prześlij komentarz