W moich snach to jeden z kolejnych filmów, które zostały przez nas zakwalifikowane jako "doskonałe do obejrzenia w gorące, letnie wieczory". W tym wypadku chcieliśmy zobaczyć coś z mroczniejszego gatunku, więc wybór padł właśnie na thriller Neila Jordana W moich snach. Oboje z N nigdy nie widzieliśmy tego filmu, także do seansu przystąpiliśmy z ciekawością. Dodatkowo zachęciły nas nazwiska, które sugerowały, że aktorstwo w tym filmie będzie na wysokim poziomie. Jakby nie patrzeć Aidan Quinn, Robert Downey Jr i Annette Bening to nazwiska, które mówią same za siebie.
Pierwsze, co mnie zaintrygowało w filmie - oczywiście pomijam tutaj kwestię nazwisk, bo to zainteresowało mnie jeszcze przed rozpoczęciem się filmu; to muzyka. Naprawdę porządna muzyka, skomponowana przez nieznanego mi wcześniej Elliota Goldenthala. Dopiero po seansie i zagłębieniu się nieco w twórczość tego kompozytora odkryłam, że nie jest on znów taki nieznany. Ma w końcu na swoim koncie m.in. takie filmy jak Final Fantasy: The Spirits Within, Wywiad z wampirem czy też Frida. Pozytywnie zaskoczona wiedziałam już, że film Neila Jordana zaspokoi mnie przynajmniej pod kątem muzycznym.
Kolejnym zaskoczeniem była fabuła. Bo o ile filmów, w których przewija się motyw sennych koszmarów nie jest w kinie rzadkością, to filmów, gdzie motyw ten jest przedstawiony interesująco możemy już policzyć na palcach. W W moich snach senne wizje głównej bohaterki przywodzą nam na myśl bajki - bardzo wyraźnie widać chociażby nawiązania do Czerwonego Kapturka czy też Królewny Śnieżki. Całość utrzymana w ciekawym, iście psychodelicznym, onirycznym klimacie. I to jest własnie to, co sprawia, że film ogląda się ciekawie.
Nazwiska, na które postawił Jordan nie zawiodły. Robert Downey Jr w, nietypowej dla siebie roli szaleńca wypada genialnie. Annette Bening jest bardzo przekonująca, a Aidan Quinn jak zwykle gra solidnie i nic mu nie można zarzucić. Ale nie tylko ta trójka aktorów wypadła dobrze, bo i cała obsada nie zawodzi.
Oczywiście film nie jest idealny. Do wielu rzeczy można się przyczepić. Niedociągnięcia w fabule, momentami denerwująca główna bohaterka, czasem niezbyt udane efekty specjalne no i wyraźny podział na lepszą i gorszą połowę. Bo do momentu spotkania Claire i Viviana wszystko w filmie jest świetne, a potem jest już tylko gorzej, bo cały klimat, tak skrupulatnie budowany od pierwszych minut filmu, momentalnie ucieka.
Generalnie rzecz biorąc film wcale nie okazał się być idealnym na gorące, letnie wieczory, bo jednak trochę umysłu w trakcie jego oglądania trzeba było wysilić. Niemniej wcale nie żałujemy decyzji o wyborze właśnie tej produkcji. Znaleźliśmy bowiem kawał solidnego, niezbyt znanego kina, które powinno cieszyć się o wiele większą popularnością niż obecnie. I mimo wszystkich niedociągnięć gorąco polecam.
I na koniec jeszcze perełki, za które film Jordana można kochać:
nieśmiertelny Roy Orbison:
oraz niesamowita Elizabeth Fraser:
Komentarze
Prześlij komentarz