Do Wiecznie żywego byliśmy z M nastawieni tak, jak do Krudów. Jednak po ostatnim pozytywnym zaskoczeniu, jakie zaserwowała nam wspomniana animacja, postanowiliśmy, że sięgniemy i po Wiecznie żywego. Czego oczekiwaliśmy po filmie reklamowanym jako romans z zombie w roli głównej? Myśleliśmy, że, z racji panującej mody na zombie oraz ogromnej popularności sagi Zmierzch, dostaniemy właśnie połączenie obu tych elementów - Zmierzch w wersji zombie. Kto się domyśla, jakie były nasze odczucia po obejrzeniu filmu?
Na początku króciutko o czym jest Wiecznie żywy. Film - swoją drogą ekranizacja książki Isaaca Marion o tym samym tytule (za którą swoją drogą mam zamiar sięgnąć), jest opowieścią uczuciu. Uczuciu łączącym R z Julie. Uczuciu specyficznym, bo R jest zombie, a Julie człowiekiem z krwi i kości. Motyw jest więc prosty i stary jak świat - miłość.
W Wiecznie żywym teoretycznie można się czepiać wielu rzeczy - wielu rzeczy czepiają się bowiem recenzenci i recenzenci-amatorzy na różnorakich portalach filmowych. Ja jednak czepiać się nie będę. Dlaczego? Bo mimo tego, że film przedstawia to, co opowiedziano już wielokrotnie, to przedstawia to po swojemu. A sposób ten jest niesamowicie ciekawy. I także dlatego, że pomimo wielu niedoskonałości jest to paradoksalnie film doskonały.
Wiecznie żywy zachwycił zarówno mnie jak i mojego M. Z pozoru nudny - przez znaczną część filmu na ekranie nie dzieje się przecież nic poza dziwnymi spojrzeniami R, pomrukami jego i jego kolegów zombie oraz powolnych wędrówek żywych trupów. W tym wszystkim jest jednak jakiś urok. Uczucie łączące R i Julie? Pomysł oryginalny. Wykonanie proste i w tej swojej prostocie genialne - mało dialogów, dużo gestów, spojrzeń, które mówią nam więcej niż jakiekolwiek słowa. Ogromnym plusem Wiecznie żywego jest też ścieżka dźwiękowa, której można słuchać i słuchać, i słuchać, i jeszcze raz słuchać. Bo przecież słuchanie utworów takich artystów jak Feist, Bruce Springsteen, M83, Guns N'Roses czy Bon Iver należy do czystej przyjemności.
Podsumowując - Wiecznie żywego można określić jednym słowem. Jest to film dziwny. Ale dziwny w naprawdę pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zgodnie z M stwierdziliśmy, że jest to jedna z najbardziej oryginalnych produkcji, jakie dane nam było obejrzeć. Na pewno jest to produkcja, w której można doszukać się wielu ciekawych motywów - chociażby ironiczny fakt, że to nie zombie zachowują się tutaj jak zombie.
Polecam każdemu, jeśli nie ze względu na film, to chociażby ze względu na genialną muzykę.
Na początku króciutko o czym jest Wiecznie żywy. Film - swoją drogą ekranizacja książki Isaaca Marion o tym samym tytule (za którą swoją drogą mam zamiar sięgnąć), jest opowieścią uczuciu. Uczuciu łączącym R z Julie. Uczuciu specyficznym, bo R jest zombie, a Julie człowiekiem z krwi i kości. Motyw jest więc prosty i stary jak świat - miłość.
W Wiecznie żywym teoretycznie można się czepiać wielu rzeczy - wielu rzeczy czepiają się bowiem recenzenci i recenzenci-amatorzy na różnorakich portalach filmowych. Ja jednak czepiać się nie będę. Dlaczego? Bo mimo tego, że film przedstawia to, co opowiedziano już wielokrotnie, to przedstawia to po swojemu. A sposób ten jest niesamowicie ciekawy. I także dlatego, że pomimo wielu niedoskonałości jest to paradoksalnie film doskonały.
Wiecznie żywy zachwycił zarówno mnie jak i mojego M. Z pozoru nudny - przez znaczną część filmu na ekranie nie dzieje się przecież nic poza dziwnymi spojrzeniami R, pomrukami jego i jego kolegów zombie oraz powolnych wędrówek żywych trupów. W tym wszystkim jest jednak jakiś urok. Uczucie łączące R i Julie? Pomysł oryginalny. Wykonanie proste i w tej swojej prostocie genialne - mało dialogów, dużo gestów, spojrzeń, które mówią nam więcej niż jakiekolwiek słowa. Ogromnym plusem Wiecznie żywego jest też ścieżka dźwiękowa, której można słuchać i słuchać, i słuchać, i jeszcze raz słuchać. Bo przecież słuchanie utworów takich artystów jak Feist, Bruce Springsteen, M83, Guns N'Roses czy Bon Iver należy do czystej przyjemności.
Podsumowując - Wiecznie żywego można określić jednym słowem. Jest to film dziwny. Ale dziwny w naprawdę pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zgodnie z M stwierdziliśmy, że jest to jedna z najbardziej oryginalnych produkcji, jakie dane nam było obejrzeć. Na pewno jest to produkcja, w której można doszukać się wielu ciekawych motywów - chociażby ironiczny fakt, że to nie zombie zachowują się tutaj jak zombie.
Polecam każdemu, jeśli nie ze względu na film, to chociażby ze względu na genialną muzykę.
Komentarze
Prześlij komentarz