Świat Mad Maxów był mi nieznany. Odkąd pamiętam na każdą wzmiankę o tym tytule kręciłam głową. Może była to po części wina niezbyt zachęcająco wyglądającego Mela Gibsona w tytułowej roli? Może chodziło o "brudny" świat po apokalipsie, którego oglądanie byłoby katorgą dla mojego oka? Może w końcu chodziło o szalejących w coraz dziwniejszych pojazdach bohaterów, co wydawało się niezbyt pociągającym tematem dla dziewczyny? Może też troszeczkę o takim, a nie innym podejściu do filmów zadecydowały punkowe klimaty produkcji? A może wszystko po trochu? W każdym razie do tej pory kolejnych Mad Maxów omijałam szerokim łukiem. Ale gdy tytuł nieco odświeżono, kiedy Mela Gibsona zastąpiono o niebo lepiej prezentującym się Tomem Hardym, wtedy Mad Max nie wydawał się już tak odpychający.
Od pierwszych sekund filmu zaczęło się moje pozytywne zaskoczenie. Okazało się bowiem, że świat Szalonego Maxa nawet pomimo wypełnienia po brzegi szalonymi "dzikusami", nawet pomimo ogromnej ilości dziwacznych pojazdów i jeszcze bardziej dziwacznych ich zastosowań oraz akrobacji na nich wyczynianych, może być bardzo interesujący nawet dla mnie. I w pozytywnym odbiorze filmu nie przeszkodziła mi nawet absurdalna fabuła, której najtrafniejsze określenie to podtytuł pewnej książki - tam i z powrotem.
Za sukcesem filmu stoi bowiem wiele dobrych elementów, które zebrane razem do kupy zdobywają zdecydowaną większość, miażdżąc przy tym te, do których można byłoby się przyczepić. Jakie to elementy? Chociażby doskonałe zdjęcia z przepiękną pustynią w wyjątkowo wyrazistych barwach, której niesamowita monotonia ma w filmie swój urok (z reguły nie przepadam za pustynnymi klimatami, ale ta mi się naprawdę podobała), a pojedyncze drzewa i kałuże jawią się na jej tle niczym prawdziwe oazy. No i takie smaczki jak choćby upiorne mokradła, których jedynymi mieszkańcami były kruki i poruszające się na patykach upiorne postacie oraz niesamowite sceny z pościgu (będzie tego pewnie ze 3/4 filmu). Warto zwrócić także uwagę na symetrię zdjęć, która w filmie Millera jest niesamowita! Do tego świetna muzyka, w której prym jak dla mnie wiodą bębny - scena, kiedy w pościg za Furiosą rusza cała armia Wiecznego Joe przy akompaniamencie tysiąca bębnów i gitary elektrycznej robi niesamowite wrażenie i wręcz przyprawia o dreszcze. swoją drogą sam pomysł na takie, a nie inne przedstawienie "jednostki motywującej" był genialny, a samo wykonanie mistrzowskie. Co więcej - niesamowite popisy kaskaderskie, w trakcie których wojownicy Wiecznego przemieszczają się na tyczkach zwinniej niż niejeden adept sztuki cyrkowej. Świetna charakteryzacja, dzięki której cały świat Mad Maxa nabrał realizmu. I wreszcie najlepszy element - aktorstwo. A tu czapki z głów dla Charlize Theron i Nicholasa Houlta, którzy kradną film Hardy'emu. Oglądając Mad Maxa ma się wrażenie, że to właśnie Furiosa ma największe jaja z całej męskiej ekipy produkcji, a trupioblady Nux wydaje się o wiele bardziej szalony niż sam tytułowy Szalony Max, który akurat w tym filmie jest wyjątkowym ponurakiem. Rewelacja!
Oczywiście nie obyło się bez pomocy małżonka, jeśli chodzi o wyjaśnianie niektórych madmaxowych zawiłości, ale to wynikało raczej z mojej nieznajomości wcześniejszych filmów i faktu bycia kobietą. Bo która dziewczyna wiedziałaby od razu, o co do jasnej anielki chodzi chociażby z kultem V8?
Czasami trafiają się filmy, które nie potrzebują nie wiadomo jak ambitnej fabuły, żeby pozytywnie zapisać się w pamięci. Mad Max: Na drodze gniewu jest jednym z takich filmów. Fabuła Mad Maxa jest chyba mniej skomplikowana niż konstrukcja cepa, ale akurat nie ona jest tu najważniejsza. Najważniejsze są bowiem pościgi, niewyczerpane pokłady ekranowego szaleństwa, ryk silników i wtórujące im bębny oraz gitara, a także Furiosa. A to wszystko wyszło świetnie.
Polecam!
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Za sukcesem filmu stoi bowiem wiele dobrych elementów, które zebrane razem do kupy zdobywają zdecydowaną większość, miażdżąc przy tym te, do których można byłoby się przyczepić. Jakie to elementy? Chociażby doskonałe zdjęcia z przepiękną pustynią w wyjątkowo wyrazistych barwach, której niesamowita monotonia ma w filmie swój urok (z reguły nie przepadam za pustynnymi klimatami, ale ta mi się naprawdę podobała), a pojedyncze drzewa i kałuże jawią się na jej tle niczym prawdziwe oazy. No i takie smaczki jak choćby upiorne mokradła, których jedynymi mieszkańcami były kruki i poruszające się na patykach upiorne postacie oraz niesamowite sceny z pościgu (będzie tego pewnie ze 3/4 filmu). Warto zwrócić także uwagę na symetrię zdjęć, która w filmie Millera jest niesamowita! Do tego świetna muzyka, w której prym jak dla mnie wiodą bębny - scena, kiedy w pościg za Furiosą rusza cała armia Wiecznego Joe przy akompaniamencie tysiąca bębnów i gitary elektrycznej robi niesamowite wrażenie i wręcz przyprawia o dreszcze. swoją drogą sam pomysł na takie, a nie inne przedstawienie "jednostki motywującej" był genialny, a samo wykonanie mistrzowskie. Co więcej - niesamowite popisy kaskaderskie, w trakcie których wojownicy Wiecznego przemieszczają się na tyczkach zwinniej niż niejeden adept sztuki cyrkowej. Świetna charakteryzacja, dzięki której cały świat Mad Maxa nabrał realizmu. I wreszcie najlepszy element - aktorstwo. A tu czapki z głów dla Charlize Theron i Nicholasa Houlta, którzy kradną film Hardy'emu. Oglądając Mad Maxa ma się wrażenie, że to właśnie Furiosa ma największe jaja z całej męskiej ekipy produkcji, a trupioblady Nux wydaje się o wiele bardziej szalony niż sam tytułowy Szalony Max, który akurat w tym filmie jest wyjątkowym ponurakiem. Rewelacja!
Oczywiście nie obyło się bez pomocy małżonka, jeśli chodzi o wyjaśnianie niektórych madmaxowych zawiłości, ale to wynikało raczej z mojej nieznajomości wcześniejszych filmów i faktu bycia kobietą. Bo która dziewczyna wiedziałaby od razu, o co do jasnej anielki chodzi chociażby z kultem V8?
Czasami trafiają się filmy, które nie potrzebują nie wiadomo jak ambitnej fabuły, żeby pozytywnie zapisać się w pamięci. Mad Max: Na drodze gniewu jest jednym z takich filmów. Fabuła Mad Maxa jest chyba mniej skomplikowana niż konstrukcja cepa, ale akurat nie ona jest tu najważniejsza. Najważniejsze są bowiem pościgi, niewyczerpane pokłady ekranowego szaleństwa, ryk silników i wtórujące im bębny oraz gitara, a także Furiosa. A to wszystko wyszło świetnie.
Polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz