Jakiś czas temu odkryłam, że produkcje sygnowane logo Disney'a zawsze ogląda mi się dobrze. I nie chodzi tu tylko o moją słabość, czyli animacje. Przekonałam się, że studio Disney'a wypuszcza także całkiem niezłe filmy, które wypisz wymaluj, idealnie wpasowują się w, niezbyt sprzyjającą, zimowo-jesienną aurę. Chyba zawsze wyjątkowo pozytywne i wręcz zarażające wylewającym się hektolitrami z ekranu optymizmem, to pozycje, które w tym okresie ogląda mi się najprzyjemniej.
W drodze uprzyjemnienia sobie jednego z ostatnich, wyjątkowo chłodnych wieczorów, sięgnęłam po Cud w Lake Placid, ponad 10-letni obraz Gavina O'Connora o wydarzeniu, które zostało okrzyknięte numerem jeden stulecia w międzynarodowej historii hokeja. Akurat tej historii, jako że nie jestem zbyt wielką fanki sportu, w którym podobno 100 lat zajęło uświadomienie, że głowa jest równie (albo może i bardziej) ważna, co jądra, w efekcie czego zaczęto stosować kaski, nie muszę chyba mówić, że nie znałam. No, ale do przechodząc do filmu.
Co mnie w obrazie zaskoczyło, a co nie? Na pewno nie był wielką niespodzianką patriotyczny klimat obrazu. No ale czego innego można się spodziewać po filmie made by USA, a w dodatku traktującym o jednym z tych wydarzeń sportowych, z których Amerykanie są najbardziej dumni? W tym wypadku amerykańskiego patriotyzmu uniknąć się nie dało. Co mnie jeszcze nie zaskoczyło? Ostateczny wynik kluczowego spotkania, aczkolwiek to było do przewidzenia już w momencie zobaczenia tytułu filmu. Zaskoczyła mnie za to jedna rzecz, a raczej jedna persona. która kiedy zazwyczaj pojawiała się na ekranie, zwiastowała nadejście jakiegoś totalnego łajdaka, a tym razem przeistoczyła się w typowego amerykańskiego obywatela w dobrze skrojonym garniturze i w fryzurze z idealnym przedziałkiem. Tak, mowa o Kurcie Russellu, do którego tak innego wizerunku ciężko było mi się przyzwyczaić.
Generalnie rzecz biorąc to co tu więcej powiedzieć. Film ogląda się wyjątkowo dobrze, ma się wrażenie, że wszystko jest tak, jak powinno być, aczkolwiek arcydziełem gatunku obrazu O'Connora nie nazwiemy. Muzyka, chociaż bez jakiegoś wybitnego motywu przewodniego, doskonale wkomponowuje się w klimat filmu. Filmowi bohaterowie są podobni do prawdziwego trenera i zawodników, a prawdziwym rarytasem jest umieszczenie w filmie słów Ala Michaelsa, komentatora, którego tekst "11 seconds, you've got 10 seconds, the countdown going on right now! Morrow, up to Silk. Five seconds left in the game. Do you believe in miracles? YES!!!, tak jak samo wydarzenie, przeszły do historii. Szkoda tylko, że w Cudzie z Lake Placid komentarz ten, dzięki polskiemu lektorowi, jest praktycznie niesłyszalny. No cóż. Kolejny raz tęsknię za wersją z napisami. A na sam koniec pozytywnych odczuć po seansie Cudu w Lake Placid, dostajemy jeszcze jeden smaczek - piosenkę do napisów końcowych Dream On zespołu Aerosmith.
Jednym słowem? Warto.
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Co mnie w obrazie zaskoczyło, a co nie? Na pewno nie był wielką niespodzianką patriotyczny klimat obrazu. No ale czego innego można się spodziewać po filmie made by USA, a w dodatku traktującym o jednym z tych wydarzeń sportowych, z których Amerykanie są najbardziej dumni? W tym wypadku amerykańskiego patriotyzmu uniknąć się nie dało. Co mnie jeszcze nie zaskoczyło? Ostateczny wynik kluczowego spotkania, aczkolwiek to było do przewidzenia już w momencie zobaczenia tytułu filmu. Zaskoczyła mnie za to jedna rzecz, a raczej jedna persona. która kiedy zazwyczaj pojawiała się na ekranie, zwiastowała nadejście jakiegoś totalnego łajdaka, a tym razem przeistoczyła się w typowego amerykańskiego obywatela w dobrze skrojonym garniturze i w fryzurze z idealnym przedziałkiem. Tak, mowa o Kurcie Russellu, do którego tak innego wizerunku ciężko było mi się przyzwyczaić.
Generalnie rzecz biorąc to co tu więcej powiedzieć. Film ogląda się wyjątkowo dobrze, ma się wrażenie, że wszystko jest tak, jak powinno być, aczkolwiek arcydziełem gatunku obrazu O'Connora nie nazwiemy. Muzyka, chociaż bez jakiegoś wybitnego motywu przewodniego, doskonale wkomponowuje się w klimat filmu. Filmowi bohaterowie są podobni do prawdziwego trenera i zawodników, a prawdziwym rarytasem jest umieszczenie w filmie słów Ala Michaelsa, komentatora, którego tekst "11 seconds, you've got 10 seconds, the countdown going on right now! Morrow, up to Silk. Five seconds left in the game. Do you believe in miracles? YES!!!, tak jak samo wydarzenie, przeszły do historii. Szkoda tylko, że w Cudzie z Lake Placid komentarz ten, dzięki polskiemu lektorowi, jest praktycznie niesłyszalny. No cóż. Kolejny raz tęsknię za wersją z napisami. A na sam koniec pozytywnych odczuć po seansie Cudu w Lake Placid, dostajemy jeszcze jeden smaczek - piosenkę do napisów końcowych Dream On zespołu Aerosmith.
Jednym słowem? Warto.
Komentarze
Prześlij komentarz