Jak to w większości przypadków bywa, serial Gotham wszedł do mojego repertuaru zupełnie niespodziewanie. Po narodzinach maluszka dysponuję o wiele bardziej ograniczonym czasem wolnym, którego wystarcza z reguły na błyskawiczne załatwienie najważniejszych domowych spraw i ewentualnie obejrzenie jednego odcinka jakiegoś serialu. Trzeba było zatem znaleźć sobie coś konkretnego do śledzenia, co nie odrzuci mnie po pierwszym odcinku i nie będzie ziać sztucznością na kilometr. Wybór padł bodajże na serial Grimm, jednak jakimś dziwnym trafem, po wpisaniu tego tytułu w wyszukiwarkę jednego z portali, z którego czasem korzystam, i kliknięciu w pierwszą pozycję z listy wyników (oczywiście nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić nazwę pliku, który włączam) okazało się, że oglądam zgoła coś innego niż serial Grimm. Tym oto sposobem poznałam Gotham.
Gotham to serial opowiadający historię Człowieka Nietoperza z nieco innej perspektywy. Głównym wątkiem jest bowiem nie wątek Bruce'a Wayne'a, a komisarza, któremu przyszło prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa rodziców Batmana. I to jeszcze sprzed czasów Człowieka Nietoperza. Właśnie losy komisarza Jamesa Gordona będzie dane nam oglądać w owym serialu. Oczywiście serial z jednym wątkiem byłby strasznie nudny, także i tu twórcy serwują nam różne, mniej lub bardziej udane fabułozapychacze. Mamy zatem możliwość śledzenia losów Pingwina z czasów zanim został Pingwinem znanym nam z kreacji Danny'ego DeVito, młodziutkiego Bruce'a Wayne'a, dla którego najważniejszym celem staje się znalezienie zabójcy rodziców czy też porachunki mafiosów w Gotham.
O ile nie przepadam za światem z komiksów sygnowanych logo DC, tak postać Batmana - głównie za sprawą kreacji Christiana Bale'a w trylogii Nolana, przypadła mi do gustu. Serial traktujący o wydarzeniach sprzed lubianego przeze mnie cyklu filmów, powinien przypaść mi zatem do gustu. I, owszem, przypadł. Bawiło mnie oglądanie Gotham sprzed Batmana. Największą zaś frajdą było odgadywanie kolejnych - mniej lub bardziej mi znanych, postaci z komiksowego uniwersum. Nastoletnia Selina Kyle wyglądająca jak odmłodzona wersja Michelle Pfeiffer. Kulejący Oswald o dziwnie znajomym przezwisku Pingwin. Uwielbiający zagadki Ed, którego pierwsza litera imienia i nazwisko podpowiadają nam z kim mamy do czynienia. Do worka dorzućmy jeszcze dr Crane'a czy szalonego od najmłodszych lat chłopca o imieniu Jerome, któremu pisana jest wyjątkowa przyszłość. Zabawa w zgadywanie kto jest kim naprawdę sprawiła mi kupę radochy.
Niestety dla mnie oglądanie serialu, w którym główną i w zasadzie jedyną frajdą jest odgadywanie tożsamości kolejnych bohaterów, nie może długo zagościć na liście ulubionych. Tym bardziej, jeśli każdy element serii leży i kwiczy. Od drewnianego aktorstwa zaczynając, a na niezbyt wciągającej fabule kończąc. W zasadzie od samego początku denerwował mnie młody Bruce, a mizerne umiejętności aktorskie i specyficzna mimika grającego go aktora wcale nie pomagały mu w zdobyciu mojej sympatii. Komisarz Gordon to jedna wielka chodząca kłoda o jednym i tym samym wyrazie twarzy, a będąca jedną z głównych postaci (a bynajmniej pierwszego sezonu) Fish sprawia, że ma się ochotę udusić ją gołymi rękami. Cały ten worek nieudanych charakterów ratują postaci Harvey' a, Seliny, Eda Nygmy, zaskakującego swoją przeszłością Alfreda i absolutnie rewelacyjnego Pingwina, który autentycznie jest moją ulubioną postacią z całego serialu. Niestety nie rozpieszcza także fabuła serialu. Mafijne porachunki nie są aż tak interesujące, jak by się wydawało, a niektóre zwroty fabularne sprawiają, że w kieszeni nóż się otwiera. Całość rozkręca się nieco wraz z pojawieniem się postaci Jerome'a, ale potem i tak całość szlag trafia.
Całkiem nieźle zapowiadał się natomiast sezon drugi. Zapoznaliśmy się już z głównymi złoczyńcami, pożegnaliśmy znienawidzone postaci, a ci, którzy denerwowali w pierwszym sezonie, w drugim nie byli aż tak wkurzający. Nawet pojawił się dość ciekawy wątek z bandą Maniaków, ale potem, wraz z nastaniem ery dr Strange'a niestety serial znów spadł na psy. A ostatnim ciosem w moje krwawiące serce okazał się powrót pewnej znienawidzonej postaci.
Efekt końcowy? Mogło być dobrze. Mogło być ciekawie. Niestety jest wyjątkowo średnio. I raczej nic nie zapowiada, aby sytuacja ta mogła ulec zmianie. A szkoda. Naprawdę szkoda, bo już miałam nadzieję, że świat Batmana stanie mi się bliższy.
![]() |
http://www.impawards.com/ |
O ile nie przepadam za światem z komiksów sygnowanych logo DC, tak postać Batmana - głównie za sprawą kreacji Christiana Bale'a w trylogii Nolana, przypadła mi do gustu. Serial traktujący o wydarzeniach sprzed lubianego przeze mnie cyklu filmów, powinien przypaść mi zatem do gustu. I, owszem, przypadł. Bawiło mnie oglądanie Gotham sprzed Batmana. Największą zaś frajdą było odgadywanie kolejnych - mniej lub bardziej mi znanych, postaci z komiksowego uniwersum. Nastoletnia Selina Kyle wyglądająca jak odmłodzona wersja Michelle Pfeiffer. Kulejący Oswald o dziwnie znajomym przezwisku Pingwin. Uwielbiający zagadki Ed, którego pierwsza litera imienia i nazwisko podpowiadają nam z kim mamy do czynienia. Do worka dorzućmy jeszcze dr Crane'a czy szalonego od najmłodszych lat chłopca o imieniu Jerome, któremu pisana jest wyjątkowa przyszłość. Zabawa w zgadywanie kto jest kim naprawdę sprawiła mi kupę radochy.
Niestety dla mnie oglądanie serialu, w którym główną i w zasadzie jedyną frajdą jest odgadywanie tożsamości kolejnych bohaterów, nie może długo zagościć na liście ulubionych. Tym bardziej, jeśli każdy element serii leży i kwiczy. Od drewnianego aktorstwa zaczynając, a na niezbyt wciągającej fabule kończąc. W zasadzie od samego początku denerwował mnie młody Bruce, a mizerne umiejętności aktorskie i specyficzna mimika grającego go aktora wcale nie pomagały mu w zdobyciu mojej sympatii. Komisarz Gordon to jedna wielka chodząca kłoda o jednym i tym samym wyrazie twarzy, a będąca jedną z głównych postaci (a bynajmniej pierwszego sezonu) Fish sprawia, że ma się ochotę udusić ją gołymi rękami. Cały ten worek nieudanych charakterów ratują postaci Harvey' a, Seliny, Eda Nygmy, zaskakującego swoją przeszłością Alfreda i absolutnie rewelacyjnego Pingwina, który autentycznie jest moją ulubioną postacią z całego serialu. Niestety nie rozpieszcza także fabuła serialu. Mafijne porachunki nie są aż tak interesujące, jak by się wydawało, a niektóre zwroty fabularne sprawiają, że w kieszeni nóż się otwiera. Całość rozkręca się nieco wraz z pojawieniem się postaci Jerome'a, ale potem i tak całość szlag trafia.
Całkiem nieźle zapowiadał się natomiast sezon drugi. Zapoznaliśmy się już z głównymi złoczyńcami, pożegnaliśmy znienawidzone postaci, a ci, którzy denerwowali w pierwszym sezonie, w drugim nie byli aż tak wkurzający. Nawet pojawił się dość ciekawy wątek z bandą Maniaków, ale potem, wraz z nastaniem ery dr Strange'a niestety serial znów spadł na psy. A ostatnim ciosem w moje krwawiące serce okazał się powrót pewnej znienawidzonej postaci.
Efekt końcowy? Mogło być dobrze. Mogło być ciekawie. Niestety jest wyjątkowo średnio. I raczej nic nie zapowiada, aby sytuacja ta mogła ulec zmianie. A szkoda. Naprawdę szkoda, bo już miałam nadzieję, że świat Batmana stanie mi się bliższy.
Komentarze
Prześlij komentarz