No i kolejna tegoroczna produkcja o tematyce biblijnej. Tym razem jednak zamiast młodego Jezusa mamy Jezusa zmartwychwstałego, a za kamerą nie Cyrusa Nowrasteha, a Kevina Reynoldsa, znanego najbardziej z produkcji z Kevinem Costnerem z lat 90 Wodny świat i Robin Hood: Książę złodziei. I tym razem, po przykrych doświadczeniach z Młodym Mesjaszem, do filmu podeszłam nie oczekując zbyt wiele.
Zmartwychwstały sprawił jednak mi miłą niespodziankę. Okazało się bowiem, że opowiedziana w nim historia ma ręce i nogi (no, może jedną nogę) i można w nią uwierzyć. A wynika to pewnie z faktu przedstawienia wydarzeń po zmartwychwstaniu z perspektywy Rzymian. Głównym bohaterem jest w filmie Reynoldsa bowiem trybun Clavius, który otrzymuje niezbyt łatwą misję odnalezienia ciała Jezusa i tym samym uciszenie pogłosek o rzekomym zmartwychwstaniu. Gdyby nie nowe twarze, można by pokusić się o stwierdzenie, że Zmartwychwstały to kontynuacja Pasji. Zaczyna się w zasadzie w tym samym miejscu, w którym kończy film Mela Gibsona. Utrzymany jest w podobnym klimacie - charakteryzacja, kostiumy, scenografia, wszystko to wręcz idealnie odwzorowuje czasy chrystusowe. No i jest równie dobrze napisany i zrealizowany - a bynajmniej gdzieś do połowy.
Największą bolączką Zmartwychwstałego jest bowiem fakt, że można go podzielić na dwie części. Rewelacyjną pierwszą część, która stanowi świetną opowieść detektywistyczną oraz na drugą część, która zaczyna się w momencie spotkania Jezusa przez Claviusa. Od tego momentu z każdą upływającą minutą jest już coraz gorzej. Może i pocieszające jest to, że twórcy Zmartwychwstałego powstrzymali się od rozbudowania roli Jezusa, dzięki czemu sprawca całego zamieszania ciągle otoczony jest swego rodzaju tajemniczą aurą, jednak bardzo boli sposób, w jaki zostaje przedstawiona przemiana Claviusa. Joseph Fiennes, mimo iż w roli powątpiewającego centuriona wypada bardzo dobrze, niestety nie był w stanie uratować drugiej części filmu, którą można w pewnym sensie porównać do produkcji z cyklu Z kamerą wśród... Dlaczego?
W jednej scenie widzimy Claviusa przyglądającego się otoczonemu Apostołami Jezusowi, by w następnej Clavius postanawia dołączyć do wędrującej trupy zmartwychwstałego Jezusa. Jeszcze w kolejnej oglądamy jak Clavius doświadcza jednego cudu za drugim i cierpliwie odbywa tour de Galilea. Pominę już fakt, że Apostołowie zachowują się tak, jakby napalili się wyjątkowo dużej porcji jakiegoś ziela, albo zażyli coś równie rozweselającego. I naprawdę jedyne, co nasuwa się w tym momencie do głowy, to WTF? Była przecież tak dobrze. Jak można było to tak skiepścić? Jak można było przedstawić przemianę (a może raczej próbę przemiany?) głównego bohatera w tak dziecinny i banalny sposób? A wystarczyło zakończyć film dokładnie po scenie, w której Clavius, po spotkaniu Jezusa, upuszcza miecz. Wtedy Zmartwychwstały miałby zakończenie idealne.
Ale cóż. Nie ma...
Jeśli chcecie oglądać Zmartwychwstałego, możecie po niego sięgnąć. Jest to na pewno dużo lepsze kino niż Młody Mesjasz i całkiem niezłe kino detektywistyczne. A jeśli chcecie zakończyć seans w nieco lepszym nastroju niż ja i uniknąć bulwersowania się beznadziejnym rozwinięciem fabuły filmu, proponuję zakończyć seans po mniej więcej sześćdziesięciu pięciu minutach - właśnie wtedy jest scena, która według mnie byłaby rewelacyjnym zakończeniem filmu.
A jak z oceną? Do wspomnianej sześćdziesiątej piątej minuty moja ocena filmu była bardzo wysoka. Niestety dalsza część filmu skutecznie popsuła mi nastrój i jednocześnie mocno obniżyła końcową ocenę. Byłoby wyjątkowo dobrze. Jest niestety tylko średnio.
http://www.impawards.com/ |
Największą bolączką Zmartwychwstałego jest bowiem fakt, że można go podzielić na dwie części. Rewelacyjną pierwszą część, która stanowi świetną opowieść detektywistyczną oraz na drugą część, która zaczyna się w momencie spotkania Jezusa przez Claviusa. Od tego momentu z każdą upływającą minutą jest już coraz gorzej. Może i pocieszające jest to, że twórcy Zmartwychwstałego powstrzymali się od rozbudowania roli Jezusa, dzięki czemu sprawca całego zamieszania ciągle otoczony jest swego rodzaju tajemniczą aurą, jednak bardzo boli sposób, w jaki zostaje przedstawiona przemiana Claviusa. Joseph Fiennes, mimo iż w roli powątpiewającego centuriona wypada bardzo dobrze, niestety nie był w stanie uratować drugiej części filmu, którą można w pewnym sensie porównać do produkcji z cyklu Z kamerą wśród... Dlaczego?
W jednej scenie widzimy Claviusa przyglądającego się otoczonemu Apostołami Jezusowi, by w następnej Clavius postanawia dołączyć do wędrującej trupy zmartwychwstałego Jezusa. Jeszcze w kolejnej oglądamy jak Clavius doświadcza jednego cudu za drugim i cierpliwie odbywa tour de Galilea. Pominę już fakt, że Apostołowie zachowują się tak, jakby napalili się wyjątkowo dużej porcji jakiegoś ziela, albo zażyli coś równie rozweselającego. I naprawdę jedyne, co nasuwa się w tym momencie do głowy, to WTF? Była przecież tak dobrze. Jak można było to tak skiepścić? Jak można było przedstawić przemianę (a może raczej próbę przemiany?) głównego bohatera w tak dziecinny i banalny sposób? A wystarczyło zakończyć film dokładnie po scenie, w której Clavius, po spotkaniu Jezusa, upuszcza miecz. Wtedy Zmartwychwstały miałby zakończenie idealne.
Ale cóż. Nie ma...
Jeśli chcecie oglądać Zmartwychwstałego, możecie po niego sięgnąć. Jest to na pewno dużo lepsze kino niż Młody Mesjasz i całkiem niezłe kino detektywistyczne. A jeśli chcecie zakończyć seans w nieco lepszym nastroju niż ja i uniknąć bulwersowania się beznadziejnym rozwinięciem fabuły filmu, proponuję zakończyć seans po mniej więcej sześćdziesięciu pięciu minutach - właśnie wtedy jest scena, która według mnie byłaby rewelacyjnym zakończeniem filmu.
A jak z oceną? Do wspomnianej sześćdziesiątej piątej minuty moja ocena filmu była bardzo wysoka. Niestety dalsza część filmu skutecznie popsuła mi nastrój i jednocześnie mocno obniżyła końcową ocenę. Byłoby wyjątkowo dobrze. Jest niestety tylko średnio.
Komentarze
Prześlij komentarz