Przejdź do głównej zawartości

Zmierzch (2008)


Ostatnia odsłona cyklu Ocalić od zapomnienia - stara recenzja Zmierzchu.

„Zmierzch” widziałem już jakieś dwa tygodnie temu, ale, zanim napisałem tą recenzję, musiałem nieco kwestii przemyśleć. Od razu na wstępie, zaznaczam, że nie czytałem sagi Meyer o wampirzym romansie,  co mnie bardzo cieszy, gdyż nie będę musiał porównywać filmu do książki i dzieło Catherine Hardwicke ocenię tylko na podstawie tego, co zobaczyłem w kinie.

Zmierzch jest jednym z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku. Przyznam, że sam z niecierpliwością odliczałem dni do polskiej premiery, gdyż, od czasów pogromcy wszelkich istot dziwnych Van Helsinga, nie widziałem żadnego filmu poruszającego choć częściowo wampirzą tematykę. No a tutaj taki rarytas. Po obejrzeniu kolejnych zwiastunów do filmu byłem nastawiony coraz bardziej pozytywnie. Zapowiedzi wywoływały u mnie dreszcze podekscytowania, a muzyka promująca zwiastun do tej pory jest jedną z pilniej poszukiwanych przeze mnie utworów w sieci.

Na film wybrałem się z moją dziewczyną, która pochłania wszelkie możliwe romanse niczym gąbka, a potem wzdycha do kolejnych filmowych amantów. Przed seansem, gdy spoglądałem na patrzącego na mnie tajemniczym wzrokiem Pattinsona, miałem tylko nadzieję, ze nie będę musiał spuszczać sobie krwi, aby upodobnić się do jego wampirzej postaci, ani nie robić sobie takiej samej fryzury.

Ale skupmy się na filmie. Jak już wspominałem, „Zmierzch” jest adaptacją pierwszej części sagi Stephanie Meyer. Jej opowieść o niecodziennej miłości przeciętnej nastolatki i wampira odniosła ogromny sukces, więc oczywistym jest, że film przyniesie równie ogromne zyski, nawet jeśli byłby totalnie nieudanym obrazem.

Główną bohaterką w filmie jest Bella Swan – w tej roli okrzyknięta jedną z najlepiej zapowiadających się aktorek młodego pokolenia Kristen Stewart (możemy ją znać m.in. z horroru „Posłańcy”), która przeprowadza się z Arizony, gdzie mieszkała z matką, do swojego ojca, prowadzącego dość nudnawy żywot stróża prawa gdzieś w niewielkiej, deszczowej mieścinie w okolicach Waszyngtonu. Dość szybko zyskuje nowych przyjaciół w miejscowej szkole, ale jej uwagę skupia tajemniczy Edward Cullen – tu mamy przyjemność (lub też nieprzyjemność) oglądania aktorskich poczynań Roberta Pattinsona. Gdy tylko widzimy Edwarda, wiemy że jest wampirem. Bella musi więc być bardzo głupia, gdyż dowiedzenie się tego zajmuje jej jakąś godzinę, a więc połowę filmu. Jej wybranek nie jest jednak zwykłym wampirem. Należy on do rodziny wampirów – wegetarianów, którzy pijają wyłącznie krew zwierząt. Nastolatkowie w końcu zaczynają się spotykać, ale wtedy na horyzoncie pojawia się niebezpieczeństwo – w okolicy zaczynają grasować normalne wampiry, z których jeden jest wyraźnie zainteresowany posmakowaniem krwi Belli…

„Zmierzch” jak na horror jest raczej filmem pozbawionym scen brutalnych. Fani klasycznego sposobu zabijania wampirów przy zastosowaniu kołka, muszą więc obejść się smakiem. Reżyserka większy nacisk położyła na drugi człon klasyfikujący jej film – romans. Mamy więc romantyczne schadzki głównych bohaterów, pierwsze zapoznanie się z rodzinami obojga stron, pierwszy pocałunek i taniec – wszak Bella i Edward nie różnią się aż tak bardzo od normalnych par.

Gdy  przyszło mi wystawić filmowi ocenę, miałem ciężki orzech do zgryzienia. Chciałem wydobyć ze „Zmierzchu” możliwie jak najwięcej jego zalet, ale i wad. I chyba wyszukanie tych pierwszych przyszło mi najciężej. Wolę jednak zacząć od plusów, aby nieco później narazić się na lincz ze strony fanek filmu, gdy dojdę do wad. Niewątpliwym atutem „Zmierzchu” jest ścieżka dźwiękowa z świetnym utworem Linkin Park. Nienajgorsze są też zdjęcia, które idealnie oddają senny, a momentami mroczny klimat deszczowej mieściny. Kolejnymi ogromnymi plusami są sceny, które uznałem za prawdziwe perełki w filmie Hardwicke, za które powinienem bić pokłony odpowiedzialnemu za zdjęcia Elliot’owi Davis’owi. Pierwszą z owych perełek jest scena, w której Cullenowie, niczym normalna rodzina, przygotowuje dla Belli posiłek. Jest to scena tak naturalna, że od razu zakochujemy się w sympatycznej rodzince. Druga to moment, kiedy Cullenowie grają podczas burzy w baseball. I to w sumie wszystkie z zalet, jakie wynalazłem w „Zmierzchu”.

Cała reszta stanowi niestety jakby mdłą otoczkę tych dwóch, wymienionych już przeze mnie scen. Według mnie momenty, kiedy widzimy Edwarda skaczącego z Bellą po drzewach są zupełnie pozbawione uroku i nie wywołały u mnie jęku zachwytu, jaki zapewne miały wywołać. Błyszczący w promieniach słońca Edward jest po prostu okropny i mało nie parsknąłem śmiechem, gdy usłyszałem wypowiadaną przez Stewart w tym momencie kwestię „Jesteś piękny”. Ciężko też nie wspomnieć o scenie, w której Edward wysysa z Belli truciznę. Wygląda w tym momencie żałośnie i po prostu śmiesznie. Zupełnie nie podobał mi się motyw poszukiwań przez Bellę tożsamości Edwarda w Google’ach. Muszę stwierdzić też, że wątek romansu, mimo że został przez twórców „Zmierzchu” potraktowany jako priorytetowy, po prostu im nie wyszedł. I powiedzcie mi, czemu od momentu, kiedy poznajemy, że Edward jest wampirem i niezbyt przepada za przyjacielem Belli – Jacobem, mam wrażenie, że ów Jacob jest wilkołakiem?

Co do aktorstwa, oczekiwałem czegoś więcej. Łatka „obiecujących gwiazd młodego pokolenia” jednak zobowiązuje. Niestety, Pattinson i Stewart nie sprostali powierzonemu im zadaniu. Uczucia, jakimi darzą się ich bohaterowie wydają się być chłodne (z zakochanych nastolatków o wiele lepiej pod względem temperatury uczuć, prezentują się pary Jasper – Alice i Emmett – Rosalie). Pattinson rozczarował mnie zupełnie, gdyż po jego udanym występie w „Harrym Potterze” oczekiwałem od niego znacznie więcej. Jego Edward w ogóle do mnie nie przemawia. Jest po prostu nudny. Stewart na jego tle wypada nieco lepiej, ale tylko nieco. Ogólnie, z całej obsady, najlepiej wypada cała pozostała część rodziny Cullenów (a więc: Peter Facinelli – Carlisle, Elizabeth Reaser – Esme, Nikki Reed – Rosalie, Ashley Greene – Alice, Jackson Rathbone – Jasper i Kellan Lutz jako Emmett).

Mimo wszystko, „Zmierzch” ogląda się lekko i nawet przyjemnie. Niestety, nie jest to obraz, który na jakiś dłuższy czas zagości w mojej pamięci. Chyba nieprędko przyjdzie mi doczekać adaptacji, po której obejrzeniu natychmiast chciałbym przeczytać książkowy oryginał (ostatnio spotkało mnie to przy seansie trylogii Petera Jacksona, będącej ekranizacją powieści J. R. R. Tolkiena). Nie wiem też, czy będę miał ochotę wybrać się na ekranizację drugiej części wampirzej sagi, do której światowej premiery już nie tak daleko.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła dla łobuzów (2003)

Dzisiaj spotkanie dziecka z dyrektorem, wezwanie rodziców do szkoły czy uwagi wpisywane do dzienników to rzeczy, którymi dzisiaj nauczyciel może ukarać nieposłusznego ucznia. Dawniej w ścisłej czołówce było pisanie kilkaset razy obietnic poprawy, "ośle ławki" i wymierzanie "łap" za pomocą rózgi lub linijki. Jednak wszystkie powyższe kary bledną w porównaniu do kar, jakie wymierzano dzieciom w katolickich placówkach wychowawczych w Irlandii w XX w. Publiczne rozbieranie i chłosta, bicie, molestowanie i gwałty - często publiczne, biczowanie, kopanie, zadawanie oparzeń, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzeniu, zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia, szczucie psami, zawieszanie na haku i bicie w podeszwy stóp. To tylko niektóre z wielu wysublimowanych tortur, jakie wymyślali irlandzcy duchowni. I o tym opowiada film Aisling Walsh - Szkoła dla łobuzów . en.wikipedia.org Ciężko jest napisać coś sensownego o produkcji Aisling Walsh. Powodem nie ...

Hidden [2015]

Hidden  to tytuł, po który sięgnęłam tylko i wyłącznie z powodu jego długości. Akurat miałam tylko tyle wolnego czasu, więc krótki thriller duetu Matt & Ross Duffer był idealnym rozwiązaniem. A, jak już się kilka razy o tym przekonałam, filmy wybrane zupełnie przez przypadek, często sprawiają nam tak miłą niespodziankę, że aż szkoda myśleć, ile osób przejdzie obok danych pozycji obojętnie, bo nie były tak rozreklamowane jak inne hiciory danego roku, albo bo posiadają taką, a nie inną ocenę na portalach filmowych. Nakręcony w nieco ponad miesiąc  Hidden , jest właśnie taką ogromną niespodzianką. http://pics.filmaffinity.com/ Fabuła. Będzie krótko, zwięźle i bardzo na temat, bo nie można tu powiedzieć zbyt dużo, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W Hidden  śledzimy losy pewnej rodziny, która, aby przetrwać panującą epidemię nieznanej choroby, ukrywa się w schronie. Aby jednak nie było tak łatwo, dowiadujemy się, że rodzina jest ścigana przez ...

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001), Dwie Wieże (2002) i Powrót Króla (2003)

Mówiłam już, że uwielbiam empikowe promocje? Nie? To powiem jeszcze raz - uwielbiam empikowe promocje. Dlaczego? Ano dlatego, że w ramach ostatniej akcji (fantasy - kup 3 zapłać za 2) udało mi się dostać wszystkie rozszerzone wersje Władcy Pierścieni  za śmieszną sumę bodajże 70 zł. Ostatnie wieczory minęły mi zatem pod znakiem hobbitów, elfów i innych tolkienowych stworzeń. Długo zastanawiałam się czy jest sens pisać o trylogii stworzonej przez Petera Jacksona. Wszyscy, a na pewno zdecydowana większość, przecież wiedzą z czym się Władcę Pierścieni  je. Po co do tego jeszcze moje 3 grosze? Ostatecznie stanęło na tym, że kilka słów napiszę. A głównie dlatego, że jest, a raczej są to filmy, które darzę olbrzymim sentymentem. http://horrorcultfilms.co.uk/ Kiedy Jackson tworzył Władcę Pierścieni  ja uczyłam się akurat w gimnazjum. Byłam zatem na etapie obecnie powszechnie uważanym za najgorszy wiek w życiu człowieka. Cóż, taki już urok gimnazjum, że wtedy każdy nastol...