Tyle czasu minęło od ostatniej zamieszczonej recenzji, a ja muszę się przyznać do tego, że w ciągu tych trzech tygodni nie obejrzałam ani jednego filmu... Jakoś tak się złożyło, że przygotowania do Imprezy Roku (czyt. wesela) pochłaniają największą część czasu, który pozostaje po pracy. O chodzeniu do kina nawet nie myślę, a i może nawet dobrze, bo patrząc na aktualny repertuar to wybór jest znikomy o ile nie żaden.
Jedyne co teraz raz na jakiś czas oglądam to - sama się za to karcę, Top Model. Tak, tak. Wiem, że to w ogóle nie w moim stylu, żeby marnować czas na taką produkcję, która jest pochwałą wszystkich tych cech, których ja nienawidzę. Niestety programy tego typu mają jedną olbrzymią wadę - mimo swojej ogromnej głupoty są cholernie wciągające... No i w ten sposób utknęłam na produkcji, przed którą broniłam się rękami i nogami.
Jest jednak jeszcze jeden program, który z chęcią oglądam, aby podreperować stan swojego umysłu, ogłupionego przez wyżej opisaną produkcję. Moim ratunkiem jest Whose line is it anyway? - który zapewne wszyscy z Was znają. A jeśli nie, to zachęcam gorąco do oglądania. Nie ma nic lepszego niż popisy duetu Ryan Stiles - Colin Mochrie.
W sumie to to by było na tyle. Może za jakiś czas jednak jakiś film trafi w moje ręce. Także do przeczytania.
W sumie to to by było na tyle. Może za jakiś czas jednak jakiś film trafi w moje ręce. Także do przeczytania.
Komentarze
Prześlij komentarz