Przejdź do głównej zawartości

Śpiewający detektyw [2003]

Śpiewający detektyw długo zalegał u mnie na półce, zanim zdecydowałam się po niego sięgnąć. Raz nawet wrzuciłam płytę z filmem do odtwarzacza, ale niestety wyłączyłam go zniesmaczona po jakichś 20 minutach seansu. Z reguły mówi się, że do trzech razy sztuka, ale tym razem przez produkcję Keitha Gordona udało mi się przebrnąć już za drugim podejściem. Aktualnie natomiast jestem w trakcie zbierania do kupy wszystkich moich myśli, które czmychnęły gdzieś z mojego umysłu po seansie tego mocno pokręconego filmu.

http://www.impawards.com/
Zacznijmy może od tego, o czym Śpiewający detektyw opowiada. Jest to przeniesiona na duży ekran historia autora kryminałów, Daniela Darka, który przykuty został do szpitalnego łóżka przez dziwną chorobę skóry. Jak się później okazuje, choroba ta tkwi znacznie głębiej niż by się mogło wydawać, a żeby wydobrzeć, Dark musi rozwiązać zagadkę ze swojego kryminału, która jest czymś więcej niż tylko książkową intrygą.

Teraz pokrótce o tym, co mi się w Śpiewającym detektywie podobało. Po pierwsze obsada, w której aż roi się od znanych nazwisk. Rewelacyjny Downey Jr, któremu towarzyszą takie osobistości jak Katie Holmes, Adrien Brody, pojawiająca się w trzech osobach Robin Wright czy w końcu zupełnie nie do poznania Mel Gibson, będący obok głównego bohatera najjaśniejszym punktem całego filmu. Po drugie muzyka - obok duetu Downey Jr-Gibson, zdecydowanie najmocniejszy punkt. Stare, dobre kawałki wpadają w ucho i tylko umilają seans. Po trzecie wrażenie zrobił na mnie klimat filmu. Pomieszanie różnych warstw narracyjnych, jawy ze snem, przeplatanie między sobą historii z kryminału Darka, scen ze szpitala, piosenek z upiornie dziwnymi choreografiami i wspomnień z dzieciństwa głównego bohatera daje dobry efekt. W którymś momencie można odnieść wrażenie, że zarówno my jak i sami twórcy filmu, zagubili się w całej te mieszaninie wymysłów chorego umysłu i rzeczywistości, aczkolwiek zakończenie narysowane jest tak wyraźnie, że raczej ciężko jest go nie zrozumieć. Sama historia też wydaje się być ciekawa - choroba, która tak naprawdę jest efektem skrywanych w pamięci wydarzeń z dzieciństwa Darka i dręczenia go przez wyrzuty sumienia. No i na deser udany cover hitu Gene'a Vincenta In my dreams, wykonywany przez Downey'a.

Z drugiej strony film nie jest jednak tak dobry, za jaki mógłby uchodzić. O ile zabieg pomieszania różnych historii wygląda ciekawie, to efekt tego jest taki, że bardzo szybko zaczęło mnie męczyć ciągłe przeskakiwanie z jednej opowieści do drugiej, a co za tym poszło, szybko zaczęłam się gubić w całej tej historii. W którymś momencie piosenki (szczególnie te w szpitalu), chociaż fajnie wplecione w fabułę filmu, zaczynały denerwować, bo zaczęłam odnosić wrażenie, że są one jedynie taką zapchajdziurą, która nic nie wnosi do fabuły filmu. W końcowym rozrachunku wyszło, że film, mimo ogromnego potencjału, mimo tego, że wszystko wydawało się być tam dobre i ciekawe, okazał się mieć piętę achillesową - całości brakowało tego czegoś, "jaj", chociażby jakiegoś wyrazistego punktu kulminacyjnego (pewne znamiona takiego punktu nosi gra w słówka między dr Gobbonem, a Darkiem, ale dla mnie wydaje się to niewystarczające), czegoś co by trzymało w kupie całą historię, a bez czego produkcja jest po prostu nijaka


Podsumowując. Śpiewający detektyw to bardzo oryginalny i paradoksalnie, bardzo nudny film. Przede wszystkim zaś jest to film dziwny. Pokręcony i na swój sposób ciekawy, jednak potrzeba więcej niż jednego seansu, aby dostrzec w nim coś więcej niż górującą nad wszystkim nijakość.  A na końcu dochodzimy do absurdalnej, nawet sama się jej dziwię, konkluzji. Bo mimo całej tej swojej monotonii i rzeczy, które mi się w filmie nie podobały, Śpiewający detektyw o dziwo mi się podobał. Pewnie duża w tym zasługa Downey'a, do którego mam słabość, oraz świetnej roli Mela Gibsona, ale tego roztrząsać już nie będę, bo jeszcze zmienię ocenę.

Jedyne, co mogę jeszcze powiedzieć, to że Śpiewający detektyw absolutnie nie jest filmem dla każdego. I zdecydowanie nie jest komedią, ani musicalem, jak to określa filmwebowa metryczka. Bardziej określiłabym go, jako kino psychologiczne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła dla łobuzów (2003)

Dzisiaj spotkanie dziecka z dyrektorem, wezwanie rodziców do szkoły czy uwagi wpisywane do dzienników to rzeczy, którymi dzisiaj nauczyciel może ukarać nieposłusznego ucznia. Dawniej w ścisłej czołówce było pisanie kilkaset razy obietnic poprawy, "ośle ławki" i wymierzanie "łap" za pomocą rózgi lub linijki. Jednak wszystkie powyższe kary bledną w porównaniu do kar, jakie wymierzano dzieciom w katolickich placówkach wychowawczych w Irlandii w XX w. Publiczne rozbieranie i chłosta, bicie, molestowanie i gwałty - często publiczne, biczowanie, kopanie, zadawanie oparzeń, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzeniu, zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia, szczucie psami, zawieszanie na haku i bicie w podeszwy stóp. To tylko niektóre z wielu wysublimowanych tortur, jakie wymyślali irlandzcy duchowni. I o tym opowiada film Aisling Walsh - Szkoła dla łobuzów . en.wikipedia.org Ciężko jest napisać coś sensownego o produkcji Aisling Walsh. Powodem nie ...

Hidden [2015]

Hidden  to tytuł, po który sięgnęłam tylko i wyłącznie z powodu jego długości. Akurat miałam tylko tyle wolnego czasu, więc krótki thriller duetu Matt & Ross Duffer był idealnym rozwiązaniem. A, jak już się kilka razy o tym przekonałam, filmy wybrane zupełnie przez przypadek, często sprawiają nam tak miłą niespodziankę, że aż szkoda myśleć, ile osób przejdzie obok danych pozycji obojętnie, bo nie były tak rozreklamowane jak inne hiciory danego roku, albo bo posiadają taką, a nie inną ocenę na portalach filmowych. Nakręcony w nieco ponad miesiąc  Hidden , jest właśnie taką ogromną niespodzianką. http://pics.filmaffinity.com/ Fabuła. Będzie krótko, zwięźle i bardzo na temat, bo nie można tu powiedzieć zbyt dużo, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W Hidden  śledzimy losy pewnej rodziny, która, aby przetrwać panującą epidemię nieznanej choroby, ukrywa się w schronie. Aby jednak nie było tak łatwo, dowiadujemy się, że rodzina jest ścigana przez ...

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001), Dwie Wieże (2002) i Powrót Króla (2003)

Mówiłam już, że uwielbiam empikowe promocje? Nie? To powiem jeszcze raz - uwielbiam empikowe promocje. Dlaczego? Ano dlatego, że w ramach ostatniej akcji (fantasy - kup 3 zapłać za 2) udało mi się dostać wszystkie rozszerzone wersje Władcy Pierścieni  za śmieszną sumę bodajże 70 zł. Ostatnie wieczory minęły mi zatem pod znakiem hobbitów, elfów i innych tolkienowych stworzeń. Długo zastanawiałam się czy jest sens pisać o trylogii stworzonej przez Petera Jacksona. Wszyscy, a na pewno zdecydowana większość, przecież wiedzą z czym się Władcę Pierścieni  je. Po co do tego jeszcze moje 3 grosze? Ostatecznie stanęło na tym, że kilka słów napiszę. A głównie dlatego, że jest, a raczej są to filmy, które darzę olbrzymim sentymentem. http://horrorcultfilms.co.uk/ Kiedy Jackson tworzył Władcę Pierścieni  ja uczyłam się akurat w gimnazjum. Byłam zatem na etapie obecnie powszechnie uważanym za najgorszy wiek w życiu człowieka. Cóż, taki już urok gimnazjum, że wtedy każdy nastol...