Miasteczko bohaterów to film tegoroczny. Film z gatunku tych młodzieżowych, po które zawsze sięgam, kiedy chcę się "odmóżdżyć". Produkcje te są bowiem tak przewidywalne, że angażowanie więcej niż kilku procent umysłu jest po prostu do ich oglądania niepotrzebne. Z opisu wydawało się, że będzie to kolejny film stworzony na sprawdzonym schemacie chociażby wcześniejszych Step Upów. Okazało się jednak, że Miasteczko bohaterów to nie jest taki zwykły film dla nastolatków, a obok historii o dorastającym chłopaku, ma on do opowiedzenia jeszcze jedną opowieść.
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Bohaterem filmu Daniela Durana jest "wychowywany" przez samotną matkę niepełnoletni Josh, który z powodzeniem robi karierę jako DJ w nowojorskich klubach. Niestety klubowe towarzystwo i styl życia (a może i po części odziedziczone po matce geny) szybko sprawiają, że Josh wskutek przedawkowania trafia do szpitala, stamtąd na salę sądową, a z tej na terapię do największego zadupia, o jakim mógłby sobie pomyśleć - miasteczka, w którym mieszka ojciec chłopaka, a którego ten nie widział nigdy w życiu.
Cóż. z opisu brzmi jak normalny obraz dla nastolatków. I tak też z początku wygląda. Główny bohater, jak na prawdziwego buntownika przystało, chodzi wiecznie naburmuszony, oczywiście uważa, że to wszyscy są winni, tylko nie on i absolutnie nic go nie interesuje (no, może poza tą jego muzyką). Jest nieprzyjemny, ponury, opryskliwy i za nic w świecie nie byłam w stanie go polubić. Oprócz naszego DJ'a jest jeszcze piękna pani kapitan szkolnej drużyny tanecznej (nawiązanie do Step Upów jednak się znalazło), która niestety nie daje szkole powodów do dumy, oraz jej brat, który tak o, bez żadnych większych powodów ani starań, zaprzyjaźnia się z głównym bohaterem - ten duet już aż tak nie denerwuje, bowiem ich historia jest o niebo bardziej interesująca niż losy Josha. W tym miejscu słowa zapewnienia, że owszem, wątek romantyczny pomiędzy Joshem a panią kapitan drużyny tanecznej musiał być i jest. Jest też jeszcze wątek patriotyczny - okazuje się bowiem, że miasteczko, do którego został wysłany Josh, jest swoistą wylęgarnią amerykańskich żołnierzy i że w zasadzie każdy stracił tam na wojnie jakiegoś bliskiego, jest wątek stosunków na linii ojciec-syn, wątek terapeuta-pacjent, wątek terapeuta-rodzina przyjaciela i wątek DJ-stara miłość dziewczyny od tańca. Pewnie jeszcze jakiś by się znalazł, ale i tak już tego dużo zostało przytoczone.
Cóż. Największą wadą filmu jest właśnie jego wielowątkowość, która zabiła główną historię filmu. Miał to być obraz o podnoszeniu się na nogi młodego DJ'a, a zamiast tego wyszło wszystko inne tylko nie to. Bo bardziej niż opowieść o Joshu, jest to opowieść o godzeniu się ze śmiercią bliskich (może to powinien być główny wątek? bo w zasadzie wyszedł chyba najlepiej) i opowieść o nagłej przemianie grupy tańczących nieudaczników w megagwiazdy parkietu (nie wierzę, że wystarczyło tylko zmienić muzykę, żeby nagle zacząć odnosić takie sukcesy). De facto muzyka elektroniczna, którą wykorzystano w filmie też mi do gustu nie przypadła - nie przepadam za takimi brzmieniami, aczkolwiek ogromny plus za nawiązanie do filmu Pluton i skądinąd rewelacyjnej muzyki z tego obrazu - jego zmiksowanie do wersji, która pojawiła się w Miasteczku bohaterów jednak już nie akceptuję, uważając ją jako zwyczajną profanację. Ogromny plus za, jak zwykle świetną, Laurę Dern - dla mnie kobietę, która swoją osobą potrafi nadać światła nawet najgorszemu filmowemu chłamowi.
Miasteczko bohaterów obejrzeć można, ale na jakieś głębsze przeżycia nastawiać się nie należy. Film ani ziębi, ani grzeje - jest po prostu jednym wielkim średniakiem. Nie porywa w nim absolutnie nic, a niedokończenie wielu wątków pozostawia ogromny niesmak. I naprawdę nie mam pojęcia, skąd ta, stosunkowo wysoka ocena na portalach filmowych. Filmwebowe 6,7 to wyjątkowo mocne przegięcie.
Komentarze
Prześlij komentarz