Znowu powoli budzi się we mnie dusza kobiety. Trochę zmian w hormonach i proszę, gust filmowy znów całkowicie odmieniony. Teraz znów nałogowo pochłaniam wszystkie kom-romy i wylewam hektolitry łez na najbanalniejszych scenach. Oczywiście, jeśli tylko znajdę chwilę na obejrzenie jakiegoś filmu, bo na razie to tylko spanie mi w głowie. Cóż, pewnie od tej pory zrobi się tu trochę monotematycznie, aczkolwiek mam nadzieję, że pojawią się też u mnie zachcianki w postaci innych gatunków filmowych. Winowajcę takowego stanu rzeczy znam i wcale na niego nie narzekam :) Od czego zatem zaczynamy? Zaczynamy od melodramatu Zostań, jeśli kochasz.
Zostań, jeśli kochasz przypomina mi nieco, swoją drogą uwielbiany przeze mnie obraz Cudowne dziecko. W obu tych filmach mamy wspólny mianownik w postaci związku dziewczyny - wiolonczelistki i chłopaka - rockmana. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Historia z Zostań, jeśli kochasz to opowieść o Mii - dziewczynie, która w wyniku wypadku zostaje uwięziona pomiędzy życiem a śmiercią i od niej zależy, po której stronie zdecyduje się zostać. Oczywiście sytuacja, w której znajduje się Mia jest wyśmienitą okazją do tego, aby poznać historię jej życia, co też jest nam dane zobaczyć w kolejnych wspomnieniach.
Oczywiście nie muszę mówić, że melodramat R.J. Cutlera podbił moje serce? W sumie było to chyba oczywiste. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie wszystko w Zostań, jeśli kochasz jest zrobione perfekcyjnie. Wiem, że kuleją w nim sylwetki głównych bohaterów, którzy totalnie odbiegają od rzeczywistości. Wiem, że o wiele ciekawsze są postaci rodziców Mii, którzy mają w sobie o wiele więcej życia niż główna para i którzy swoją charyzmą kradną parze niebuntowniczych nastolatków cały film. Wiem, że związek Mii z Adamem jest momentami tak nienaturalnie cukierkowy, że dłuższe jego oglądanie może grozić cukrzycą. Wiem też, że pewnie moja ocena powędrowała wysoko w górę za sprawą wyjątkowo dobrej ścieżce dźwiękowej, na której oczywiście, jeśli jest wiolonczela (swoją drogą obok pianina mój ulubiony instrument), to musiała się znaleźć Suita nr 1 na wiolonczelę J.S. Bacha.
Zdaję sobie sprawę, że filmowi do ideału gatunku daleko, ale nie zmienia to faktu, że udało mu się skutecznie pociągnąć za moją emocjonalną strunę, wskutek czego ryczałam na nim jak bóbr. I jeśli oceniać film pod kątem ilości wylanych na nim łez, to Zostań, jeśli kochasz mogę uznać jako bardzo dobry. Ciekawa jestem tylko, czy gdyby nie moje huśtawki hormonalne, moja ocena tego filmu dalej byłaby taka wysoka. Może zobaczymy za niecałe dziewięć miesięcy? ;)
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Oczywiście nie muszę mówić, że melodramat R.J. Cutlera podbił moje serce? W sumie było to chyba oczywiste. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie wszystko w Zostań, jeśli kochasz jest zrobione perfekcyjnie. Wiem, że kuleją w nim sylwetki głównych bohaterów, którzy totalnie odbiegają od rzeczywistości. Wiem, że o wiele ciekawsze są postaci rodziców Mii, którzy mają w sobie o wiele więcej życia niż główna para i którzy swoją charyzmą kradną parze niebuntowniczych nastolatków cały film. Wiem, że związek Mii z Adamem jest momentami tak nienaturalnie cukierkowy, że dłuższe jego oglądanie może grozić cukrzycą. Wiem też, że pewnie moja ocena powędrowała wysoko w górę za sprawą wyjątkowo dobrej ścieżce dźwiękowej, na której oczywiście, jeśli jest wiolonczela (swoją drogą obok pianina mój ulubiony instrument), to musiała się znaleźć Suita nr 1 na wiolonczelę J.S. Bacha.
Zdaję sobie sprawę, że filmowi do ideału gatunku daleko, ale nie zmienia to faktu, że udało mu się skutecznie pociągnąć za moją emocjonalną strunę, wskutek czego ryczałam na nim jak bóbr. I jeśli oceniać film pod kątem ilości wylanych na nim łez, to Zostań, jeśli kochasz mogę uznać jako bardzo dobry. Ciekawa jestem tylko, czy gdyby nie moje huśtawki hormonalne, moja ocena tego filmu dalej byłaby taka wysoka. Może zobaczymy za niecałe dziewięć miesięcy? ;)
Komentarze
Prześlij komentarz