Modlitwy za Bobby'ego to kolejny z tych wyciskaczy łez, na jakie naszła mnie ostatnio ochota. Tym razem jednak głównym tematem filmu nie była śmierć tylko problem akceptacji. Modlitwy za Bobby'ego poruszają bowiem tak ostatnimi czasy modny temat, jakim jest homoseksualizm. Przyznam, że wcześniej nie oglądałam żadnego filmu o tej tematyce, dlatego też do seansu Modlitw za Bobby'ego podchodziłam sceptycznie nastawiona. Czy słusznie?
Modlitwy za Bobby'ego to film oparty na faktach. Mamy więc pierwszy punkt, który lubię w filmach. Dobra historia, która wydarzyła się w dodatku naprawdę to dla mnie przepis na film, który na pewno mi się spodoba. W Modlitwach... oglądamy młodego geja - Bobby'ego Griffitha, który za wszelką cenę próbuje uzyskać akceptację głęboko wierzącej matki.
Powiem Wam tak, dałam się zwieść Modlitwom za Bobby'ego. Film nie jest niczym rewelacyjnym. W zasadzie to jest on mocno przeciętny. Wystarczyło jednak kilka sprawdzonych chwytów, żeby wywołać u mnie potok łez. Wzruszająca mowa? Sceny ukazujące rozpacz rodziny? Tyle razy było to już powielane w innych filmach, że wydawałoby się, że już nie mogą nas one ruszyć. A jednak. Ryczałam w trakcie tych scen jak bóbr. Tak łatwo się wzruszam.
Ale co dalej? Co poza tymi kilkoma sztandarowymi scenami, mającymi na celu wyciśnięcie z widza jak największej ilości łez? W zasadzie to niewiele. O ile pierwszą część filmu da się jakoś oglądać, to niestety druga to droga przez mękę. Nagła przemiana fanatycznie religijnej matki (przy okazji - bardzo dobra rola Sigourney Weaver) w kobietę, która jest w stanie uściskać każdego geja jest czymś, w co ciężko przychodzi uwierzyć - nawet jeśli faktycznie miała ona miejsce. Natomiast końcowa scena, w której już przemieniona matka, obwieszona zawieszkami symbolizującymi poparcie dla środowiska LGBT i dzierżąc w dłoniach ogromny transparent, idzie razem z rodziną na czele jakiegoś marszu równości i szczerzy się do każdego napotkanego geja i lesbijki to po prostu za dużo. Film z traktującego o faktycznych problemach homoseksualistów w tamtych czasach, stał się nagle jedną wielką reklamą środowiska LGBT.
Mimo wszystko, a szczególnie mimo tej spapranej końcówki, uważam Modlitwy za Bobby'ego za całkiem niezły wyciskacz łez i generalnie całkiem udany film. Naprawdę nie sądziłam, że produkcja Russella Mulcahy'ego będzie w stanie tak bardzo mnie wzruszyć. Sztuka ta się jej jednak udała, także mimo wszelkich niedociągnięć film, ze względu na wpływ na moje emocje, dostaje ode mnie ocenę dobrą.
Czy polecam? Modlitwy za Bobby'ego to film dla specyficznej grupy odbiorców. Na pewno nie spodoba się każdemu. Chcecie? Oglądajcie. Ja obejrzenia produkcji Mulcahy'ego ani nie polecam, ani nie odradzam.
![]() |
http://images.moviepostershop.com/ |
Powiem Wam tak, dałam się zwieść Modlitwom za Bobby'ego. Film nie jest niczym rewelacyjnym. W zasadzie to jest on mocno przeciętny. Wystarczyło jednak kilka sprawdzonych chwytów, żeby wywołać u mnie potok łez. Wzruszająca mowa? Sceny ukazujące rozpacz rodziny? Tyle razy było to już powielane w innych filmach, że wydawałoby się, że już nie mogą nas one ruszyć. A jednak. Ryczałam w trakcie tych scen jak bóbr. Tak łatwo się wzruszam.
Ale co dalej? Co poza tymi kilkoma sztandarowymi scenami, mającymi na celu wyciśnięcie z widza jak największej ilości łez? W zasadzie to niewiele. O ile pierwszą część filmu da się jakoś oglądać, to niestety druga to droga przez mękę. Nagła przemiana fanatycznie religijnej matki (przy okazji - bardzo dobra rola Sigourney Weaver) w kobietę, która jest w stanie uściskać każdego geja jest czymś, w co ciężko przychodzi uwierzyć - nawet jeśli faktycznie miała ona miejsce. Natomiast końcowa scena, w której już przemieniona matka, obwieszona zawieszkami symbolizującymi poparcie dla środowiska LGBT i dzierżąc w dłoniach ogromny transparent, idzie razem z rodziną na czele jakiegoś marszu równości i szczerzy się do każdego napotkanego geja i lesbijki to po prostu za dużo. Film z traktującego o faktycznych problemach homoseksualistów w tamtych czasach, stał się nagle jedną wielką reklamą środowiska LGBT.
Mimo wszystko, a szczególnie mimo tej spapranej końcówki, uważam Modlitwy za Bobby'ego za całkiem niezły wyciskacz łez i generalnie całkiem udany film. Naprawdę nie sądziłam, że produkcja Russella Mulcahy'ego będzie w stanie tak bardzo mnie wzruszyć. Sztuka ta się jej jednak udała, także mimo wszelkich niedociągnięć film, ze względu na wpływ na moje emocje, dostaje ode mnie ocenę dobrą.
Czy polecam? Modlitwy za Bobby'ego to film dla specyficznej grupy odbiorców. Na pewno nie spodoba się każdemu. Chcecie? Oglądajcie. Ja obejrzenia produkcji Mulcahy'ego ani nie polecam, ani nie odradzam.
Komentarze
Prześlij komentarz