Duże miasta mają to do siebie, że jedno małe nieprzewidziane wydarzenie może wywrócić do góry nogami cały skrzętnie sporządzony plan dnia. W tym wypadku mowa o splocie kilku błahych czynników - wychodzisz z pracy kilka minut później, ucieka ci twój bezpośredni autobus, więc skazany jesteś na podróż z przesiadkami, kolejka do bramek do metra sprawia, że drzwi pociągu zamykają się ci dosłownie przed nosem i znów musisz czekać kolejne kilka minut. A już na samym końcu przychodzi ci stać w absurdalnie długim korku, który z niewiadomych przyczyn (przecież są wakacje, więc skąd ci wszyscy ludzie?) utworzył się w miejscu, w którym go nigdy wcześniej nie było i o godzinie, o której normalnie dany odcinek przejechałoby się w kilka sekund. Cóż. Efekt powyższego splotu wydarzeń był taki, że nasza rezerwacja na Minionki przepadła, pozostawiając jedynie wolne znienawidzone pierwsze rzędy (dla mnie dyskwalifikujące chęć obejrzenia każdego, choćby nie wiem jak dobrego filmu), także wybór padł na następną w kinowym repertuarze pozycję. I jakże jestem teraz, już po seansie, wdzięczna losowi za ten bardzo fortunny splot wydarzeń.
W głowie się nie mieści to opowieść o emocjach, które kierują życiem małej Riley. Współpraca pomiędzy Radością, Smutkiem, Odrazą, Strachem i Gniewem układa się śpiewająco, jednak wszystko się zmienia, kiedy pewnego dnia Riley wraz z rodzicami przeprowadza się do nowego domu w San Francisco, a Radość i Smutek opuszczają centrum dowodzenia, pozostawiając dziewczynkę pod opieką Odrazy, Strachu i Gniewu.
Rozpływanie się nad W głowie się nie mieści należałoby zacząć od zachwytu nad pomysłem. Mi najnowsza animacja duetu Disney-Pixar od razu skojarzyła się z moimi ukochanymi seriami z dzieciństwa Było sobie..., na których douczałam się chociażby biologii i historii. Za to ogromny plus. Kolejne plusy to radosna muzyka z ciekawym motywem przewodnim i grafika, które, jak zwykle, stoją na najwyższym poziomie. Fabuła (oczywiście jeśli brać pod uwagę realne życie Riley) przedstawiona jest bez zbędnych ubarwień, z dużą ilością depresji i smutku, etapów buntu przeciw rodzicom i niezrozumienia - bardzo wiarygodna i taka dobrze nam znana z wżasnego życia. Najmocniejszą stroną jest tutaj jednak humor. Są w animacji sceny, podczas których wprost płakałam ze śmiechu - wspomnieć tu trzeba chociażby o centrum dowodzenia mamy Riley, gdzie dominują wspomnienia pewnego latynoskiego macho oraz wyjątkowo męskim centrum dowodzenia ojca dziewczynki, w którym króluje piłka nożna. I końcowy montaż, w trakcie którego cała sala kinowa zwijała się ze śmiechu. Do tego mamy jeszcze absurdalny humor w momencie przechodzenia przez tunel abstrakcyjnego myślenia. No i jeszcze jest jeden specjalny plus, który film dostaje w momencie rozbudowania panelu sterującego w głowie Riley, na którym pojawia się magiczny przycisk "dojrzewanie", co daje ogromne możliwości do stworzenia sequela.
W głowie się nie mieści to wyjątkowo udana animacja. Bardzo zgrabnie łączy humor i fantastyczny świat wyobraźni z tym rzeczywistym, często niezbyt kolorowym i niezbyt wesołym światem małej dziewczynki. Pokazując wędrówkę Radości i Smutku, uczy szacunku dla drugiej osoby, choćbyśmy nie wiadomo jak jej nie lubili. No i pokazuje, że smutek, tak bardzo przez wszystkich piętnowany, też jest bardzo potrzebną emocją. W głowie się nie mieści wydaje się być animacją dla każdego, jednak z tym może być pewien problem. Podczas seansu, na którym byłam w kinie najlepiej bawiły się osoby w moim wieku - dorosłe lub prawie dorosłe. Małe dzieci, których na sali też było niemało, były jednak cicho. Dziewczynka siedząca w kinie obok mnie nie zaśmiała się w zasadzie ani razu. Była wręcz animacją wyjątkowo znudzona. Wierciła się ciągle, aż w końcu zasnęła swojej mamie na kolanach. Cóż. Wydaje mi się, że dla dzieci W głowie się nie mieści jest po prostu paradoksalnie zbyt poważne, że porusza zbyt ciężkie problemy, aby małe dzieci były je w stanie zrozumieć.
Nie zmienia to jednak faktu, że W głowie się nie mieści to bez żadnych wątpliwości jedna z najlepszych komedii, jaką ostatnimi czasy widziałam. W animowanym repertuarze wyjątkowy powiew świeżości, który jest miłą odmianą po tych wszystkich serwowanych nam ostatnio na pęczki sequelach. A już na pewno najlepsza animacja ze studia Pixar, który miał ostatnio problem ze stworzeniem czegoś dobrego. Pozycja, którą polubiłam od razu, chociażby ze względu na sentyment, jakim darzyłam serie Było sobie..., a z którymi W głowie się nie mieści od razu mi się skojarzyło. Produkcja, która aktualnie jest na szczycie listy filmów do posiadania w domowej kolekcji, bo na pewno jeszcze nie raz będę do niej wracać.
A na Minionki i tak pójdę do kina :)
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Rozpływanie się nad W głowie się nie mieści należałoby zacząć od zachwytu nad pomysłem. Mi najnowsza animacja duetu Disney-Pixar od razu skojarzyła się z moimi ukochanymi seriami z dzieciństwa Było sobie..., na których douczałam się chociażby biologii i historii. Za to ogromny plus. Kolejne plusy to radosna muzyka z ciekawym motywem przewodnim i grafika, które, jak zwykle, stoją na najwyższym poziomie. Fabuła (oczywiście jeśli brać pod uwagę realne życie Riley) przedstawiona jest bez zbędnych ubarwień, z dużą ilością depresji i smutku, etapów buntu przeciw rodzicom i niezrozumienia - bardzo wiarygodna i taka dobrze nam znana z wżasnego życia. Najmocniejszą stroną jest tutaj jednak humor. Są w animacji sceny, podczas których wprost płakałam ze śmiechu - wspomnieć tu trzeba chociażby o centrum dowodzenia mamy Riley, gdzie dominują wspomnienia pewnego latynoskiego macho oraz wyjątkowo męskim centrum dowodzenia ojca dziewczynki, w którym króluje piłka nożna. I końcowy montaż, w trakcie którego cała sala kinowa zwijała się ze śmiechu. Do tego mamy jeszcze absurdalny humor w momencie przechodzenia przez tunel abstrakcyjnego myślenia. No i jeszcze jest jeden specjalny plus, który film dostaje w momencie rozbudowania panelu sterującego w głowie Riley, na którym pojawia się magiczny przycisk "dojrzewanie", co daje ogromne możliwości do stworzenia sequela.
W głowie się nie mieści to wyjątkowo udana animacja. Bardzo zgrabnie łączy humor i fantastyczny świat wyobraźni z tym rzeczywistym, często niezbyt kolorowym i niezbyt wesołym światem małej dziewczynki. Pokazując wędrówkę Radości i Smutku, uczy szacunku dla drugiej osoby, choćbyśmy nie wiadomo jak jej nie lubili. No i pokazuje, że smutek, tak bardzo przez wszystkich piętnowany, też jest bardzo potrzebną emocją. W głowie się nie mieści wydaje się być animacją dla każdego, jednak z tym może być pewien problem. Podczas seansu, na którym byłam w kinie najlepiej bawiły się osoby w moim wieku - dorosłe lub prawie dorosłe. Małe dzieci, których na sali też było niemało, były jednak cicho. Dziewczynka siedząca w kinie obok mnie nie zaśmiała się w zasadzie ani razu. Była wręcz animacją wyjątkowo znudzona. Wierciła się ciągle, aż w końcu zasnęła swojej mamie na kolanach. Cóż. Wydaje mi się, że dla dzieci W głowie się nie mieści jest po prostu paradoksalnie zbyt poważne, że porusza zbyt ciężkie problemy, aby małe dzieci były je w stanie zrozumieć.
Nie zmienia to jednak faktu, że W głowie się nie mieści to bez żadnych wątpliwości jedna z najlepszych komedii, jaką ostatnimi czasy widziałam. W animowanym repertuarze wyjątkowy powiew świeżości, który jest miłą odmianą po tych wszystkich serwowanych nam ostatnio na pęczki sequelach. A już na pewno najlepsza animacja ze studia Pixar, który miał ostatnio problem ze stworzeniem czegoś dobrego. Pozycja, którą polubiłam od razu, chociażby ze względu na sentyment, jakim darzyłam serie Było sobie..., a z którymi W głowie się nie mieści od razu mi się skojarzyło. Produkcja, która aktualnie jest na szczycie listy filmów do posiadania w domowej kolekcji, bo na pewno jeszcze nie raz będę do niej wracać.
A na Minionki i tak pójdę do kina :)
Komentarze
Prześlij komentarz