Bardzo długo gatunek sci-fi nie mógł się poszczycić moim zainteresowaniem. Uważałam go za najgorszy gatunek filmowy i stawiałam na równi, o ile nie niżej, z głupimi komediami dla nastolatków. Do wyrobienia takiej, a nie innej opinii przyczyniły się w zasadzie głównie trzy nowe części Gwiezdnych Wojen i wszystkie produkcje klasy D, E (a może jeszcze niższej), które lubiła nam puszczać telewizja publiczna w swojej ramówce, także wydaje mi się, że mogę być tutaj trochę usprawiedliwiona ;) Niedawno jednak obejrzałam kilka filmów sci-fi, które sprawiły, że coraz bardziej zaczęłam się przekonywać do gatunku, skazanego przeze mnie wcześniej na wieczne potępienie. Produkcje ze stajni Marvela, obejrzany ostatnio Mad Max czy też chociażby filmy o wielkich robotach - czyt. Transformers i Pacific Rim, sprawiły, że mocno zmieniłam swoje nastawienie do metryczki sci-fi. A do tego grona dołączyła wczoraj Ex Machina.
Ex Machina różni się od innych produkcji sci-fi, jakie dane mi było ostatnio zobaczyć. Nie jest napompowana wybuchowymi efektami specjalnymi ani nie jest naszpikowana nieziemską ilością pościgów, strzelanin czy walk. Nie mamy tu także szybko rozwijającej się fabuły, która zawiązuje się błyskawicznie, a potem mknie z jeszcze większą prędkością powodując prawie że zawrót głowy. Nie, Ex Machina nie jest tego typu filmem. Jest wręcz jego odwrotnością. Odwrotnością pożądaną coraz bardziej i bardziej wraz z każdym wchodzącym na ekrany kin "napakowanym" blockbusterem z gatunku sci-fi.
Ex Machinę można określić jako dzieło ascetyczne. Pod jakim kątem byśmy obrazu nie rozpatrywali, za każdym razem można dopisać do niego, że jest oszczędny i skromny. Ale jednocześnie, w całej tej swojej prostocie, Ex Machina jest filmem niesamowicie bogatym. Miejsce akcji - ukryty gdzieś na dziewiczych terenach ultranowoczesny, nafaszerowany elektroniką dom, niczym wysublimowany apartament Starka z Malibu, a jednak tak od niego inny. Z wyglądu jedna wielka pokraka podobna do zbudowanej przez kilkulatka budowli z klocków lego, bliżej mu do surowych klimatów Skandynawii, gdzie dominują prostota i funkcjonalność. Jednak dodatkowe połączenie surowej architektury z pięknem natury, nadaje temu miejscu niesamowitego uroku (osobiście zakochałam się w filmowym salonie). Efekty specjalne dawkowane są nam niczym w restauracji z górnej półki - na ogromnym talerzu w postaci fikuśnie przygotowanego dania o skromnych rozmiarach, ale bogatym smaku. Może są momenty, kiedy specjaliści od efektów wizualnych nieco się zapędzili (chociażby scena uzupełniania sobie skóry przez Avę), jednak sceny te należą do zdecydowanej mniejszości. Ze ścieżką dźwiękową jest podobnie - jest oszczędna, momentami tak cicha, że mamy wątpliwości, czy w ogóle ona jest, ale jednocześnie doskonale potrafi zbudować specyficzny nastrój filmu. Aktorstwo bez żadnych większych zastrzeżeń, z tym, że akurat do Domhnalla Gleesona mam słabość, więc mogę nie być w tym momencie zbyt obiektywna. Fabuła to punkt, co do którego mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest ciekawa, ale z drugiej rozwija się bardzo pomału, wręcz w tempie usypiającym, przez co ciężko mi było momentami przez nią przebrnąć bez zamykania oczu. W pewnym momencie może i jest nieco przewidywalna oraz pozostawia kilka niejasności, jednak generalnie jak najbardziej na plus.
Film Alexa Garlanda jest filmem dziwnym. Z jednej strony doskonały pod kątem technicznym i pod katem opowiadanej historii. Z drugiej jednak o tak specyficznym klimacie, który bardzo wiele osób może odrzucić. Ja po seansie jestem rozdarta. Bo niby cała koncepcja filmu bardzo mi się podobała, niby wszystko było na miejscu, ale nużyła mnie senna atmosfera obrazu i denerwowało kilka dziwnych rozwiązań fabularnych. Do tej pory zastanawiam się dlaczego Caleb - jakby nie patrzeć bardzo inteligentna osoba, nie snuł żadnych podejrzeń co do zamiarów Avy, gdy ta wspominała o tym, aby nie ufał swojemu pracodawcy. I dlaczego na samym końcu po odcięciu prądu do domu, mimo wcześniejszego przeprogramowania przez Caleba, drzwi jednak się zamknęły? Cóż, odpowiedzi na niektóre pytania pewnie nigdy nie uzyskam, jednak nie zmienia to faktu, że Ex Machina jako całość jest bardzo dobrym filmem o zaskakującym (chociaż pewnie dla co poniektórych nie aż tak bardzo). W kategorii filmów sci-fi bez wątpienia jeden z poważniejszych tytułów, który bardziej niż na czystą rozrywkę stawia na zaangażowanie intelektualne widza.
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Ex Machinę można określić jako dzieło ascetyczne. Pod jakim kątem byśmy obrazu nie rozpatrywali, za każdym razem można dopisać do niego, że jest oszczędny i skromny. Ale jednocześnie, w całej tej swojej prostocie, Ex Machina jest filmem niesamowicie bogatym. Miejsce akcji - ukryty gdzieś na dziewiczych terenach ultranowoczesny, nafaszerowany elektroniką dom, niczym wysublimowany apartament Starka z Malibu, a jednak tak od niego inny. Z wyglądu jedna wielka pokraka podobna do zbudowanej przez kilkulatka budowli z klocków lego, bliżej mu do surowych klimatów Skandynawii, gdzie dominują prostota i funkcjonalność. Jednak dodatkowe połączenie surowej architektury z pięknem natury, nadaje temu miejscu niesamowitego uroku (osobiście zakochałam się w filmowym salonie). Efekty specjalne dawkowane są nam niczym w restauracji z górnej półki - na ogromnym talerzu w postaci fikuśnie przygotowanego dania o skromnych rozmiarach, ale bogatym smaku. Może są momenty, kiedy specjaliści od efektów wizualnych nieco się zapędzili (chociażby scena uzupełniania sobie skóry przez Avę), jednak sceny te należą do zdecydowanej mniejszości. Ze ścieżką dźwiękową jest podobnie - jest oszczędna, momentami tak cicha, że mamy wątpliwości, czy w ogóle ona jest, ale jednocześnie doskonale potrafi zbudować specyficzny nastrój filmu. Aktorstwo bez żadnych większych zastrzeżeń, z tym, że akurat do Domhnalla Gleesona mam słabość, więc mogę nie być w tym momencie zbyt obiektywna. Fabuła to punkt, co do którego mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest ciekawa, ale z drugiej rozwija się bardzo pomału, wręcz w tempie usypiającym, przez co ciężko mi było momentami przez nią przebrnąć bez zamykania oczu. W pewnym momencie może i jest nieco przewidywalna oraz pozostawia kilka niejasności, jednak generalnie jak najbardziej na plus.
Film Alexa Garlanda jest filmem dziwnym. Z jednej strony doskonały pod kątem technicznym i pod katem opowiadanej historii. Z drugiej jednak o tak specyficznym klimacie, który bardzo wiele osób może odrzucić. Ja po seansie jestem rozdarta. Bo niby cała koncepcja filmu bardzo mi się podobała, niby wszystko było na miejscu, ale nużyła mnie senna atmosfera obrazu i denerwowało kilka dziwnych rozwiązań fabularnych. Do tej pory zastanawiam się dlaczego Caleb - jakby nie patrzeć bardzo inteligentna osoba, nie snuł żadnych podejrzeń co do zamiarów Avy, gdy ta wspominała o tym, aby nie ufał swojemu pracodawcy. I dlaczego na samym końcu po odcięciu prądu do domu, mimo wcześniejszego przeprogramowania przez Caleba, drzwi jednak się zamknęły? Cóż, odpowiedzi na niektóre pytania pewnie nigdy nie uzyskam, jednak nie zmienia to faktu, że Ex Machina jako całość jest bardzo dobrym filmem o zaskakującym (chociaż pewnie dla co poniektórych nie aż tak bardzo). W kategorii filmów sci-fi bez wątpienia jeden z poważniejszych tytułów, który bardziej niż na czystą rozrywkę stawia na zaangażowanie intelektualne widza.
Komentarze
Prześlij komentarz