Przejdź do głównej zawartości

Birdman czyli (Nieoczekiwane pożytki z niewiedzy) (2014)

Tyle nominacji do Oscara, a ja jeszcze nie widziałam Birdmana? Źle, bardzo źle. Ale już się poprawiłam. Tylko jest jedno ale - ocena, jaką postawiłam najnowszemu dziełu Alejandro Inarritu wcale się nie pokrywa z niebotyczną ilością pozytywnych recenzji, jakie do tej pory na temat Birdmana czytałam. Czyżby powtórka z rozczarowania wynikami zeszłorocznych Oscarami i przesadzonym zachwytem nad Zniewolonym?

http://www.impawards.com/
W teorii Birdman ma wszystko to, co jest potrzebne, żeby zapisać się w mojej pamięci jako rewelacyjny obraz. Obsadę z wielkimi nazwiskami - Norton, Keaton i Watts, dobry scenariusz i fantastyczny pomysł na wymierzenie policzka dzisiejszemu pojęciu sztuki. Niestety w ogólnym rozrachunku Birdman dostaje ode mnie bardzo słabą notę, bo okazuje się, że czasem nagromadzenie zbyt wielu dobrych pomysłów daje wprost przeciwne rezultaty.

Nie czepiam się aktorstwa, bo tu zasłużenie należą się Keatonowi, Galifianakisowi i szczególnie Nortonowi, same ochy i achy. Keaton w roli Riggana-samego Keatona, który próbuje się pozbyć metki filmowego Birdmana-Batmana bardzo dobra i jakże prawdziwa jeśli chodzi o same losy kariery aktorskiej Michaela. I Norton, który etykietki superbohatera Hulka już się dawno pozbył w roli swego rodzaju "cichego" mentora, drogowskazu dla Riggana. Tu nominacje są jak najbardziej zasłużone. Odniesienia do kondycji dzisiejszego kina jak najbardziej słuszne i trafione. Prawdą jest, że obecnie sukces filmu często buduje się na opinii jednej osoby. Negatywny komentarz krytyka jest bardziej miarodajny niż setki pozytywnych opinii zwykłych widzów i na odwrót. Bardziej obchodzi nas wszechobecny seks, golizna i inne mniej lub bardziej pikantne szczegóły z życia aktorów niż prawdziwa sztuka (pamiętacie scenę wywiadu z początków Birdmana, gdzie dziennikarkę najbardziej interesują losy pewnej spermy? - jak dla mnie wypisz wymaluj sytuacja, jaką mamy dzisiaj). Mierzenie kunsztu aktorskiego poprzez fejsbukowe fanpejdże, kiczowate filmiki na jutubie czy nic nie znaczące wpisy na twitterze i ilość osób obserwujących, a nie kolejne role. Receptą na sukces wydaje się być metoda wyjdź w samych gaciach na ulicę, nakręć to czymkolwiek i wrzuć w sieć. Następnego dnia będziesz sławny. Mocna i bolesna prawda.

Niestety cała reszta to po prostu przerost formy nad treścią. Długie ujęcia, które miały być atutem filmu wcale nim nie są. Niby nowe w kinie, niby takie świeże, ale... No właśnie, ale... Ja byłam nimi bardziej zmęczona niż zaintrygowana. Te ciągłe zbliżenia kamery, wędrówki ciasnymi korytarzami teatru - brakuje w tym wszystkim dynamiki wskutek czego w pewnym momencie sposób filmowania zaczyna po prostu nudzić. Także dialogi i ciągłe odniesienia do seksu przestają być zabawne, a zaczynają denerwować swą, może i celową, płytkością. Klimat filmu jest mocno depresyjny, co też uważam za minus. Moja psychika umęczyła się tym nastrojem niemiłosiernie, a momentami miałam wrażenie, że nawet najbardziej optymistyczna osoba po seansie Birdmana dostanie doła. No i na koniec muzyka. Niezbyt przepadam za perkusją, ale np. w Whiplashu wcale mnie ona nie drażniła, a wręcz momentami fascynowała. A tu? Istna katorga dla uszu.


Mam wrażenie, że z sukcesem Birdmana jest tak, jak w filmie przedstawił to Inarritu. Na pozytywnym odbiorze zaważyła opinia jakiegoś krytyka, a potem budowanie kolejnych sukcesów poszło już z górki. Niestety mój gust wyraźnie różni się od gustu owego krytyka i dlatego nie uważam Birdmana za rewelacyjny film. Może i jest w nim dużo prawdy, tu nie przeczę, ba! nawet bardzo mocno się zgadzam. Jednak poza tą prawdą i aktorstwem nie potrafię znaleźć z Birdmanie niczego niesamowitego. Film wydaje się być zwykłym przerostem formy nad treścią. I wiem, że tym stwierdzeniem narażam się na ostrą krytykę, ale co mi tam. Moje zdanie i tak nie przeszkodzi Birdmanowi w zdobywaniu kolejnych nagród.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Hidden [2015]

Hidden  to tytuł, po który sięgnęłam tylko i wyłącznie z powodu jego długości. Akurat miałam tylko tyle wolnego czasu, więc krótki thriller duetu Matt & Ross Duffer był idealnym rozwiązaniem. A, jak już się kilka razy o tym przekonałam, filmy wybrane zupełnie przez przypadek, często sprawiają nam tak miłą niespodziankę, że aż szkoda myśleć, ile osób przejdzie obok danych pozycji obojętnie, bo nie były tak rozreklamowane jak inne hiciory danego roku, albo bo posiadają taką, a nie inną ocenę na portalach filmowych. Nakręcony w nieco ponad miesiąc  Hidden , jest właśnie taką ogromną niespodzianką. http://pics.filmaffinity.com/ Fabuła. Będzie krótko, zwięźle i bardzo na temat, bo nie można tu powiedzieć zbyt dużo, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W Hidden  śledzimy losy pewnej rodziny, która, aby przetrwać panującą epidemię nieznanej choroby, ukrywa się w schronie. Aby jednak nie było tak łatwo, dowiadujemy się, że rodzina jest ścigana przez tajemnicze istoty z

Szkoła dla łobuzów (2003)

Dzisiaj spotkanie dziecka z dyrektorem, wezwanie rodziców do szkoły czy uwagi wpisywane do dzienników to rzeczy, którymi dzisiaj nauczyciel może ukarać nieposłusznego ucznia. Dawniej w ścisłej czołówce było pisanie kilkaset razy obietnic poprawy, "ośle ławki" i wymierzanie "łap" za pomocą rózgi lub linijki. Jednak wszystkie powyższe kary bledną w porównaniu do kar, jakie wymierzano dzieciom w katolickich placówkach wychowawczych w Irlandii w XX w. Publiczne rozbieranie i chłosta, bicie, molestowanie i gwałty - często publiczne, biczowanie, kopanie, zadawanie oparzeń, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzeniu, zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia, szczucie psami, zawieszanie na haku i bicie w podeszwy stóp. To tylko niektóre z wielu wysublimowanych tortur, jakie wymyślali irlandzcy duchowni. I o tym opowiada film Aisling Walsh - Szkoła dla łobuzów . en.wikipedia.org Ciężko jest napisać coś sensownego o produkcji Aisling Walsh. Powodem nie

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001), Dwie Wieże (2002) i Powrót Króla (2003)

Mówiłam już, że uwielbiam empikowe promocje? Nie? To powiem jeszcze raz - uwielbiam empikowe promocje. Dlaczego? Ano dlatego, że w ramach ostatniej akcji (fantasy - kup 3 zapłać za 2) udało mi się dostać wszystkie rozszerzone wersje Władcy Pierścieni  za śmieszną sumę bodajże 70 zł. Ostatnie wieczory minęły mi zatem pod znakiem hobbitów, elfów i innych tolkienowych stworzeń. Długo zastanawiałam się czy jest sens pisać o trylogii stworzonej przez Petera Jacksona. Wszyscy, a na pewno zdecydowana większość, przecież wiedzą z czym się Władcę Pierścieni  je. Po co do tego jeszcze moje 3 grosze? Ostatecznie stanęło na tym, że kilka słów napiszę. A głównie dlatego, że jest, a raczej są to filmy, które darzę olbrzymim sentymentem. http://horrorcultfilms.co.uk/ Kiedy Jackson tworzył Władcę Pierścieni  ja uczyłam się akurat w gimnazjum. Byłam zatem na etapie obecnie powszechnie uważanym za najgorszy wiek w życiu człowieka. Cóż, taki już urok gimnazjum, że wtedy każdy nastolatek uważa się