Kiedy w zasadzie nikomu nie znany reżyser o nazwisku Jackson, oznajmił wszem i wobec, że przeniesie na ekran stworzony przez Tolkiena świat, niewiele osób sądziło, że mu się to uda. Nie po raz pierwszy przecież ktoś miał się zamiar zmierzyć z fantastycznym światem oksfordzkiego profesora. Do tej pory wszystkie te próby były totalną klapą. Nikt nie potrafił skutecznie oddać ducha książkowego Śródziemia. Czemu taki Jackson miałby być inny? Kiedy jednak na ekranach kin pojawił się pierwszy Władca Pierścieni, wszyscy jednogłośnie uznali, że to jet TO. To jest Śródziemie! A wraz z pojawianiem się kolejnych filmów z hobbitami w roli głównej, rosły i oczekiwania wobec samego reżysera. Hobbit: Bitwa Pięciu Armii, reklamowany jako "ostatni rozdział", miał nieszczęście być ostatnim z serii i po raz ostatni przenieść nas do magicznego świata elfów i hobbitów. To sprawiło, że właśnie od tego filmu oczekiwano najwięcej.
Jak wiadomo, największym oczekiwaniom najciężej sprostać. Jest to tym cięższe zadanie, kiedy już w poprzedniej części filmu, coś zaczynało zgrzytać. Sztuka ta nie udała się niestety i Hobbitowi: Bitwie Pięciu Armii. W trakcie seansu na mojej twarzy bardzo często pojawiał się wyraz "WTF???"
Nie powiem, że ostatni Hobbit w ogóle mi się nie podobał. Nie. Nie byłoby to prawdą. Oczywiście jest w tym całym filmie jeszcze trochę ducha prawdziwego Śródziemia. Są sceny, dzięki którym końcowa ocena rośnie o kilka oczek. Są rzeczy, które robią wrażenie. Na pewno ciekawe były liczne odniesienia do późniejszego Władcy Pierścieni. Scena, w której ramię w ramię walczy Galadriela, Elrond i sam Saruman wydaje się być lepsza w swym znaczeniu niż cała tytułowa bitwa pięciu armii. Armia krasnoludów i ich walka też robi wrażenie - szczególnie scena rozpoczęcia bitwy pod Samotną Górą, która jest jedną z moich ulubionych w całym filmie. Jest też, mimo całego zawartego w niej absurdu, dobra scena walki Thorina z Azogiem na skutym lodem jeziorze. Są też tak charakterystyczne dla Jacksona elementy patosu, które, chociaż nie działają tak zgrabnie jak we Władcy Pierścieni, to jednak trochę chwytają za serce. Jest też odpowiednia muzyka, która jednak nie robi takiego wrażenia jak soundtrack do pierwszej trylogii. No i jest w końcu perełka w postaci połączenia zakończenia Hobbita z początkiem Władcy Pierścieni. Oczywiście klasą samą w sobie są aktorskie poczynania Martina Freemana i Richarda Armitage. I jeszcze na sam koniec rewelacyjna piosenka Billy'ego Boyda The Last Goodbye, która jest fantastycznym zwieńczeniem wszystkich filmów o Śródziemiu i przy której nomen omen, jako jedynym elemencie całego filmu, kręci się łezka w oku z żalu, że to już koniec.
Wydaje mi się (ale z tego, co zauważyłam to nie tylko mi), że za niepowodzeniem ostatniego Hobbita po części stała masa błędnie podjętych decyzji już na etapie rozrysowywania zarysu fabuły da wszystkich części filmu. No i niestety zawiniła też kluczowa decyzja o podzieleniu baaaaardzo cienkiej książki na aż 3 części. O ile we Władcy Pierścieni takie rozwiązanie miało rację bytu z uwagi na obszerność dzieła, z jakim mierzył się Jackson, tak robienie z Hobbita trylogii okazało się być totalnym niewypałem. W efekcie w najnowszym Hobbicie nawet najlepsze efekty specjalne nie są w stanie zapełnić luki, jaką jest absolutny brak fabuły. Mi, jako ogromnej fance twórczości Tolkiena, jest mi niezmiernie przykro mi, że przepiękną przygodę z Śródziemiem musiałam zakończyć w takim, a nie innym stylu.
Wystawiając ocenę końcową miałam ciężki orzech do zgryzienia. Niby Bitwa Pięciu Armii nie zachwyciła mnie jako film, jednak gdzieś tam w głębi mnie ciągle odzywał się sentyment, jakim darzę wcześniejsze filmy Jacksona. Ostateczną ocenę 6/10 i tak uważam za mocno zawyżoną, jednak z uwagi na ten sentyment nie jestem w stanie dać nic niżej. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że rozszerzona wersja będzie lepsza...
A czy polecam obejrzenie tego filmu? Cóż... jeśli komuś podobały się wcześniejsze dwie odsłony Hobbita to spodoba się pewnie i ostatnia. Niestety jeśli, tak jak ja, darzysz stworzony przez Tolkiena świat dużą sympatią, powinieneś się, kochany widzu, trzymać od tego filmu z daleka. Summa summarum nie-fanom Tolkiena polecam, fanom niestety nie.
http://www.impawards.com/ |
(kto nie oglądał niech nie czyta, bo dalej mogą pojawić się SPOILERY)
Kto zrobił z Legolasa - pełnego gracji elfa, zwykłego cyrkowca? Przepraszam bardzo, ale czy tylko ja byłam wręcz zażenowana akrobacjami Legolasa? Latanie na nietoperzu (bo to chyba był nietoperz, prawda?)? Ucieczka przed zapadającą się wieżą przypominająca wypisz wymaluj grę z czasów dzieciństwa Icy Tower? No błagam. Kto odpowiada za umieszczenie w filmie wątku miłosnego? I to jeszcze pomiędzy bezsensownie wprowadzoną do akcji elfką Tauriel a Kilim?! Kto wpadł na pomysł, żeby Kili zginął w obronie właśnie wspomnianej Tauriel, a nie, tak, jak w powieści, Thorina?! A pływający sobie spokojnie Azog (swoją drogą, jakkolwiek absurdalny był to pomysł, pewne było, że stanie się właśnie to, co się stało)? Pomijając już wiele niedopowiedzianych kwestii, które, zawieszone gdzieś w filmowej przestrzeni, pozostaną totalną zagadką dla wszystkich, którym nie dane było przeczytać książki. Przecież pozbawiając widzów wyjaśnienia późniejszych losów złota i jego podziału, skreśla się połowę książkowego zakończenia sprawiając tym samym, że walka (ba, samo ich pojawienie się) Thranduila, krasnoludów i ludzi z Esgaroth była całkowicie pozbawiona sensu. W ogóle cała bitwa, która miała być bardziej epicka niż bitwa pod Helmowym Jarem i bitwa o Minas Tirith razem wzięte - co się z nią stało? Bo bardziej epicka na pewno nie była. A postać Afrida??? No i w końcu gdzie w tym wszystkim jest hobbit? Dlaczego postać, która jest głównym bohaterem całej trylogii nagle dostaje w filmie zaledwie kilka mało znaczących scen?Nie powiem, że ostatni Hobbit w ogóle mi się nie podobał. Nie. Nie byłoby to prawdą. Oczywiście jest w tym całym filmie jeszcze trochę ducha prawdziwego Śródziemia. Są sceny, dzięki którym końcowa ocena rośnie o kilka oczek. Są rzeczy, które robią wrażenie. Na pewno ciekawe były liczne odniesienia do późniejszego Władcy Pierścieni. Scena, w której ramię w ramię walczy Galadriela, Elrond i sam Saruman wydaje się być lepsza w swym znaczeniu niż cała tytułowa bitwa pięciu armii. Armia krasnoludów i ich walka też robi wrażenie - szczególnie scena rozpoczęcia bitwy pod Samotną Górą, która jest jedną z moich ulubionych w całym filmie. Jest też, mimo całego zawartego w niej absurdu, dobra scena walki Thorina z Azogiem na skutym lodem jeziorze. Są też tak charakterystyczne dla Jacksona elementy patosu, które, chociaż nie działają tak zgrabnie jak we Władcy Pierścieni, to jednak trochę chwytają za serce. Jest też odpowiednia muzyka, która jednak nie robi takiego wrażenia jak soundtrack do pierwszej trylogii. No i jest w końcu perełka w postaci połączenia zakończenia Hobbita z początkiem Władcy Pierścieni. Oczywiście klasą samą w sobie są aktorskie poczynania Martina Freemana i Richarda Armitage. I jeszcze na sam koniec rewelacyjna piosenka Billy'ego Boyda The Last Goodbye, która jest fantastycznym zwieńczeniem wszystkich filmów o Śródziemiu i przy której nomen omen, jako jedynym elemencie całego filmu, kręci się łezka w oku z żalu, że to już koniec.
Wydaje mi się (ale z tego, co zauważyłam to nie tylko mi), że za niepowodzeniem ostatniego Hobbita po części stała masa błędnie podjętych decyzji już na etapie rozrysowywania zarysu fabuły da wszystkich części filmu. No i niestety zawiniła też kluczowa decyzja o podzieleniu baaaaardzo cienkiej książki na aż 3 części. O ile we Władcy Pierścieni takie rozwiązanie miało rację bytu z uwagi na obszerność dzieła, z jakim mierzył się Jackson, tak robienie z Hobbita trylogii okazało się być totalnym niewypałem. W efekcie w najnowszym Hobbicie nawet najlepsze efekty specjalne nie są w stanie zapełnić luki, jaką jest absolutny brak fabuły. Mi, jako ogromnej fance twórczości Tolkiena, jest mi niezmiernie przykro mi, że przepiękną przygodę z Śródziemiem musiałam zakończyć w takim, a nie innym stylu.
Wystawiając ocenę końcową miałam ciężki orzech do zgryzienia. Niby Bitwa Pięciu Armii nie zachwyciła mnie jako film, jednak gdzieś tam w głębi mnie ciągle odzywał się sentyment, jakim darzę wcześniejsze filmy Jacksona. Ostateczną ocenę 6/10 i tak uważam za mocno zawyżoną, jednak z uwagi na ten sentyment nie jestem w stanie dać nic niżej. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że rozszerzona wersja będzie lepsza...
A czy polecam obejrzenie tego filmu? Cóż... jeśli komuś podobały się wcześniejsze dwie odsłony Hobbita to spodoba się pewnie i ostatnia. Niestety jeśli, tak jak ja, darzysz stworzony przez Tolkiena świat dużą sympatią, powinieneś się, kochany widzu, trzymać od tego filmu z daleka. Summa summarum nie-fanom Tolkiena polecam, fanom niestety nie.
1)Zatwardziali Fani Tolkiena już LOTR-a negowali i zmiany scenariuszowe - Arwena nie jest blondynką itp. Do wszystkiego można się przyczepić, bo "mi się nie podoba"
OdpowiedzUsuń2)Legolas już w LOTR sprzeciwiał się prawom fizyki: chodzenie po śniegu, deskotarcza w Helmowym Jarze, Olifanty pod Minas Tirith, beczki w Pustkowiu Smauga. Taka to już postać u Jacksona.
3) Bitwa nie miała dramaturgii to fakt, była zwykłą rzeźnią, masówką. Alfrid to nieporozumienie.
Szkoda więc, że pomimo oczywistych zalet filmu(familijnego fantasy) tak bardzo się "hejtuje" wszystkie błędy. To wciąż dobry film w porównaniu do innych tego typu produkcji. Ciąży na nim jedynie klątwa pierwszych trzech filmów, które ustawiły poprzeczkę jakościową na najwyższym poziomie.
Cóż, fanem jestem, aczkolwiek nie zatwardziałym ;) Wiele rzeczy wybaczyłam Jacksonowi - chociażby brak Toma Bombadilla w LOTR-ze. Niestety w Hobbicie jest kilka zmian, których, choćbym nie wiem jak się starała, wybaczyć nie mogę. Na pewno nie wybaczę wątku romantycznego.
OdpowiedzUsuńCo do poczynań akrobatycznych Legolasa to owszem, dał on już popis swych możliwości w LOTRze. Za pamiętne skakanie po olifancie Jacksonowi dostało się ode mnie kilka ciepłych epitetów, jednak scena z Icy Tower to już zwykłe przegięcie.
Tak jak już zauważyliśmy, ostatni Hobbit poprzeczkę miał ustawioną bardzo wysoko. Niestety nie sprostał postawionemu zadaniu, stąd takie, a nie inne opinie. O ile zgodzę się, że poprzednie dwie części są rewelacyjnym przykładem familijnego fantasy, to niestety nie mogę powiedzieć tego samego o ostatniej części. Hobbit 1 i Hobbit 2 to filmy dobre (chociaż w drugiej części już coś zaczyna zgrzytać). Może dobry byłby i Hobbit 3, gdyby oglądać wszystkie odsłony bez przerwy. Może po wypuszczeniu wersji rozszerzonej też nieco zyska w końcowym rozrachunku. Niestety na chwilę obecną Bitwy Pięciu Armii, jako samodzielnego obrazu, nie nazwałabym filmem dobrym ani tym bardziej filmem typu familijnego fantasy.
Pozdrawiam :)