Kiedy pierwszy raz słyszy się nazwę Strażnicy Galaktyki i słyszy powiązanie ich z Marvelem, na czole pojawia się jeden wielki mars zdziwienia. Że niby kto? Marvel ma w swoim repertuarze coś takiego? No dobrze, przyjmijmy, że faktycznie coś takiego ma. Tylko dlaczego robić z tego film? Po co komuś film o nikomu nieznanych bohaterach? A może raczej antybohaterach? Bo przecież bohaterami bandę Petera Quilla ciężko jest nazwać (a bynajmniej na początku). Po co to wszystko, kiedy ma się do dopracowania chociażby najnowszych Avengersów? Spieszę z odpowiedziami.
Wszystkie pytania - po co, na co, dlaczego, a może lepiej byłoby... znikają po obejrzeniu filmu. Okazuje się bowiem, że da się zrobić świetny kosmiczny obraz, który bez żadnego ale kupię nawet i ja (o moich uprzedzeniach do kosmicznych produkcji już pewnie wiecie). Ba! Przy Strażnikach Galaktyki bledną wszystkie upolitycznione Gwiezdne Wojny, których fenomenu do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć. Sukces najnowszego obrazu Marvela leży w jego prostocie. Bo jakby nie patrzeć, Strażnicy Galaktyki właśnie tym są. Prostą opowieścią, która może nie posiada jakiejś nie wiadomo jak skomplikowanej fabuły, jednak nadrabia braki w tej dziedzinie humorem, ogromną ilością akcji, efektami specjalnymi i rewelacyjną muzyką. No i oczywiście nadrabia charyzmatycznymi bohaterami. Genetycznie zmodyfikowana adoptowana córka Tytana Thanosa - Gamora, efekt nielegalnych eksperymentów genetyczno-cybernetycznych na niższych formach życia - Rocket, roślina humanoidalna - Groot, pragnący zemsty na Ronanie mięśniak Drax i porwany za młodu z Ziemi i wychowany na złodziejaszka Peter Quill. W filmie nazwani wprost bandą frajerów. Ale bandą frajerów tak sympatycznych, że po prostu nie da się ich nie lubić.
Ja Strażników Galaktyki pokochałam. Za genialną muzykę z takimi perełkami z lat 70' jak I'm not in love, Spirit in the Sky czy Ain't No Mountain High Enough. Za rewelacyjny humor - legendarnego Star Lorda, którego tak naprawdę nikt nie zna, żarty z niepotrafiącego pojąć znaczenia metafory Draxa, specyficzne przedmioty potrzebne Rocketowi do wcielenia w życie jego planu ucieczki czy chociażby Jestem Groot. Za pozytywne zaskoczenie bardzo dobrymi kreacjami nieznanych, albo znanych od złej strony, aktorów. Za odpowiednio wyważone proporcje pomiędzy humorem, dramaturgią, romansem, strzelaniną i wyciskaczem łez. No i przede wszystkim za czystą, pozbawioną zbędnej polityki, przygodę. Może Gwiezdne Wojny też powinny pójść w tym kierunku?
Twórcy Strażników Galaktyki chyba wiedzieli, że film jest skazany na sukces. Świadczy o tym chociażby napis pojawiający się na ekranie tuż po zakończeniu filmu, informujący, że ekipa Petera Quilla jeszcze powróci. Cóż. Ja na ten powrót czekam z niecierpliwością.
http://www.impawards.com/ |
Ja Strażników Galaktyki pokochałam. Za genialną muzykę z takimi perełkami z lat 70' jak I'm not in love, Spirit in the Sky czy Ain't No Mountain High Enough. Za rewelacyjny humor - legendarnego Star Lorda, którego tak naprawdę nikt nie zna, żarty z niepotrafiącego pojąć znaczenia metafory Draxa, specyficzne przedmioty potrzebne Rocketowi do wcielenia w życie jego planu ucieczki czy chociażby Jestem Groot. Za pozytywne zaskoczenie bardzo dobrymi kreacjami nieznanych, albo znanych od złej strony, aktorów. Za odpowiednio wyważone proporcje pomiędzy humorem, dramaturgią, romansem, strzelaniną i wyciskaczem łez. No i przede wszystkim za czystą, pozbawioną zbędnej polityki, przygodę. Może Gwiezdne Wojny też powinny pójść w tym kierunku?
Twórcy Strażników Galaktyki chyba wiedzieli, że film jest skazany na sukces. Świadczy o tym chociażby napis pojawiający się na ekranie tuż po zakończeniu filmu, informujący, że ekipa Petera Quilla jeszcze powróci. Cóż. Ja na ten powrót czekam z niecierpliwością.
Komentarze
Prześlij komentarz