Był Intruz. Był Dawca pamięci. Był Zmierzch. Był w końcu Harry Potter i.... A jeszcze wcześniej był Władca pierścieni. Teraz przyszedł czas na Więźnia labiryntu. Więzień labiryntu to kolejna adaptacja kolejnej powieści dla młodzieży. Oczywiście tak jak w przypadku Dawcy pamięci czy Igrzysk śmierci nie czytałam i absolutnie nie mam zamiaru czytać dzieła Jamesa Dashnera. Chociaż... może... kiedyś... Eeee, raczej nie. Zadowolę się filmową adaptacją.
Akcja Więźnia labiryntu, tak jak w poprzednich odsłonach adaptacji młodzieżowych powieści, dzieje się w przyszłości. To już norma. Bohaterem jest kilkunastoletni Thomas, który pewnego dnia pojawia się w otoczonej tajemniczym murem wiosce. Wiosce, którą (do czasu) zamieszkują sami nastoletni (nie mogło być wszak inaczej) chłopcy. Thomas nic nie pamięta, jest w stanie przypomnieć sobie jedynie swoje imię. Dla jego nowych kolegów nie jest to jednak nic nowego - wszyscy cierpią na amnezję. Thomas nieco różni się od pozostałych chłopców. Jest niesamowicie ciekawski. I tu do akcji wkracza tajemniczy mur, który okazuje się być ogromnym labiryntem. W tym samym momencie w głowie Thomasa zaczyna rozkwitać myśl o ucieczce.
Muszę powiedzieć, że najnowsze młodzieżowe sci-fi uważam za całkiem niezły film. Tak, niezły to dobre określenie. Czemu? Bo w zasadzie większość elementów w filmie nie jest ani zła, ani dobra. Jest właśnie niezła. Młodzi aktorzy spisali się całkiem nieźle. Efekty specjalne nie powalają na kolana, niemniej nie stoją na jakimś nie wiadomo jak niskim poziomie. Na rozwój fabuły raczej też nie można narzekać - ja dopiero w ostatnich minutach filmu zorientowałam się, że nie mam w tym przypadku do czynienia z pojedynczym obrazem, a trylogią.
Oczywiście Więzień labiryntu nie jest dziełem idealnym. Można się do kilku rzeczy przyczepić. Na pewno słabym punktem są słabo rozwinięte charaktery postaci w efekcie czego bardziej pamiętamy je z wyglądu niż chociażby z imienia. Thomas jest łatwo do zapamiętania, bo to główny bohater i jego imię jest tam najczęściej powtarzane. Ale jak się nazywał ten szybko biegający Azjata? A pulchny chłopiec, który chciał podarować swoim rodzicom figurkę? A ten sympatyczny rudzielec, którego zapamiętałam jako >chłopaczka z To właśnie miłość<? No i nieścisłości w fabule. Do tej pory mam też wątpliwości czy chłopcy, w ciągu tych trzech lat spędzonych w wiosce, na pewno próbowali wszystkiego, aby znaleźć wyjście z labiryntu. Może przydałaby się jakaś drabina? Drewno wszak mieli. A jak nie drabina to może wspinaczka? Z tego, co można było zaobserwować w filmie, w labirynt dość łatwo można byłoby wbić jakiekolwiek haki i za ich pomocą wejść na mur... No i w całym tym zamieszaniu o labiryncie jakoś tak mało samego... labiryntu.
Więzień labiryntu mimo wszystkich niedociągnięć wyróżnia się jednak na tle wszystkich przeznaczonych dla młodzieży produkcji wypuszczonych ostatnimi czasy na ekrany. Nie ma tutaj idealnego społeczeństwa podzielonego na grupy i bohatera, który nagle zaczyna się buntować przeciwko działającemu systemowi. Na próżno też szukać wątku miłosnego, który dominuje w pozostałych filmach - chwała za to twórcom Więźnia labiryntu. Zamiast tego mamy grupę dzieciaków, które w jakiś sposób próbują przetrwać w sytuacji, w jakiej się znaleźli. I zamiast na romansowaniu (chociaż... nie mają za bardzo z kim) skupiają się na odnalezieniu wyjścia z tajemniczego labiryntu.
Obraz stworzony przez Wesa Balla jest filmem przeciętnym, jednak w kategorii adaptacji młodzieżowych powieści sci-fi zasługuje na wyróżnienie. Wyróżnienie głównie ze względu na nie powielanie schematu znanego nam z Igrzysk śmierci, Niezgodnej czy Dawcy pamięci. No i na brak wątku miłosnego, którego nadmiar w "młodzieżówkach" przyprawia już mnie o mdłości. Jeśli lubicie ten gatunek to Więźnia... możecie zobaczyć, chociaż nie gwarantuję, że Wam się spodoba. Jeśli nie przepadacie za tego typu kinem, omińcie go szerokim łukiem. Ja Więźniowi labiryntu dałam szansę. Na razie ją wykorzystał. Zobaczymy, co zrobi z nią w drugiej odsłonie.
http://www.impawards.com/ |
Muszę powiedzieć, że najnowsze młodzieżowe sci-fi uważam za całkiem niezły film. Tak, niezły to dobre określenie. Czemu? Bo w zasadzie większość elementów w filmie nie jest ani zła, ani dobra. Jest właśnie niezła. Młodzi aktorzy spisali się całkiem nieźle. Efekty specjalne nie powalają na kolana, niemniej nie stoją na jakimś nie wiadomo jak niskim poziomie. Na rozwój fabuły raczej też nie można narzekać - ja dopiero w ostatnich minutach filmu zorientowałam się, że nie mam w tym przypadku do czynienia z pojedynczym obrazem, a trylogią.
Oczywiście Więzień labiryntu nie jest dziełem idealnym. Można się do kilku rzeczy przyczepić. Na pewno słabym punktem są słabo rozwinięte charaktery postaci w efekcie czego bardziej pamiętamy je z wyglądu niż chociażby z imienia. Thomas jest łatwo do zapamiętania, bo to główny bohater i jego imię jest tam najczęściej powtarzane. Ale jak się nazywał ten szybko biegający Azjata? A pulchny chłopiec, który chciał podarować swoim rodzicom figurkę? A ten sympatyczny rudzielec, którego zapamiętałam jako >chłopaczka z To właśnie miłość<? No i nieścisłości w fabule. Do tej pory mam też wątpliwości czy chłopcy, w ciągu tych trzech lat spędzonych w wiosce, na pewno próbowali wszystkiego, aby znaleźć wyjście z labiryntu. Może przydałaby się jakaś drabina? Drewno wszak mieli. A jak nie drabina to może wspinaczka? Z tego, co można było zaobserwować w filmie, w labirynt dość łatwo można byłoby wbić jakiekolwiek haki i za ich pomocą wejść na mur... No i w całym tym zamieszaniu o labiryncie jakoś tak mało samego... labiryntu.
Więzień labiryntu mimo wszystkich niedociągnięć wyróżnia się jednak na tle wszystkich przeznaczonych dla młodzieży produkcji wypuszczonych ostatnimi czasy na ekrany. Nie ma tutaj idealnego społeczeństwa podzielonego na grupy i bohatera, który nagle zaczyna się buntować przeciwko działającemu systemowi. Na próżno też szukać wątku miłosnego, który dominuje w pozostałych filmach - chwała za to twórcom Więźnia labiryntu. Zamiast tego mamy grupę dzieciaków, które w jakiś sposób próbują przetrwać w sytuacji, w jakiej się znaleźli. I zamiast na romansowaniu (chociaż... nie mają za bardzo z kim) skupiają się na odnalezieniu wyjścia z tajemniczego labiryntu.
Obraz stworzony przez Wesa Balla jest filmem przeciętnym, jednak w kategorii adaptacji młodzieżowych powieści sci-fi zasługuje na wyróżnienie. Wyróżnienie głównie ze względu na nie powielanie schematu znanego nam z Igrzysk śmierci, Niezgodnej czy Dawcy pamięci. No i na brak wątku miłosnego, którego nadmiar w "młodzieżówkach" przyprawia już mnie o mdłości. Jeśli lubicie ten gatunek to Więźnia... możecie zobaczyć, chociaż nie gwarantuję, że Wam się spodoba. Jeśli nie przepadacie za tego typu kinem, omińcie go szerokim łukiem. Ja Więźniowi labiryntu dałam szansę. Na razie ją wykorzystał. Zobaczymy, co zrobi z nią w drugiej odsłonie.
Komentarze
Prześlij komentarz