Temat adopcji trudnego dziecka wydawał się być tematem ciekawym. Obsada filmu z Johnem Cusackiem na czele kusiła. No i jeszcze chęć podniesienia poziomu intelektualnego ostatnio oglądanych przeze mnie produkcji. To wszystko sprawiło, że Chłopiec z Marsa wydał mi się filmem idealnym. Obejrzałam wczoraj wieczorem, a teraz zapraszam na krótką recenzję.
Na początek troszeczkę o fabule. Chłopiec z Marsa opowiada historię Davida - odnoszącego sukcesy pisarza sci-fi. David, który wciąż próbuje pogodzić się z śmiercią żony, podejmuje decyzję o adopcji. Wybór pada na nietuzinkowego, kilkuletniego chłopca - Dennisa, który jest przekonany że nie pochodzi z Ziemi, tylko z... Marsa.
Czytając opis filmu można mieć wrażenie, że czeka nas kino komediowe. Jednak jest to ogromny błąd. Chłopiec z Marsa jest bowiem filmem trudnym. Porusza bardzo ważne i ciężkie tematy, takie jak adopcja, trudne relacje między członkami rodziny czy też budowanie więzi emocjonalnej między ojcem a synem. Oglądając Chłopca z Marsa miałam wrażenie, że twórcy filmu często zadają widzom pytanie o granice tolerancji. O to, ile jesteśmy w stanie znieść, na ile pozwolić nowemu członkowi rodziny, zanim powiemy sobie "dość", "to mnie przerasta", "nie dam rady". Czy to, że nie potrafiliśmy zbudować odpowiednich więzi jest wytłumaczeniem na wycofanie się z decyzji o adopcji?
Aktorsko film stoi na rewelacyjnym poziomie. Cusack już pokazał nam we wcześniejszych filmach na co go stać, a ogromną niespodzianką okazał się być w produkcji Menno Meyjesa młodziutki Bobby Coleman (w chwili kręcenia zdjęć aktor miał zaledwie 10 lat), który w Chłopcu z Marsa wypadł po prostu genialnie. Jego Dennis jest idealnym obrazem dziecka, które zamyka się w swoim własnym, wyimaginowanym świecie, próbując w ten sposób uciec od przeżytej traumy - w tym przypadku porzucenia przez rodziców. Czapki z głów dla niego za tę rolę.
Film reklamowany był pod hasłem "inspirująca i podnosząca na duchu przygoda" i okazało się, że nie był to tylko pusty slogan. Chłopiec z Marsa, mimo swej ciężkości, jest nie tylko zaskakująco pogodnym obrazem, ale i bardzo inspiruje. Osobiście z adopcją zetknęłam się raz podczas przygarnięcia psa ze schroniska. Co prawda mojej adopcji nie można porównywać do adopcji dziecka, jednak niektóre sceny przywoływały mi na myśl ciężkie chwile spędzone na oswajaniu nieufnej i zagubionej w nowym miejscu suni. Z racji doświadczeń jestem więc z tym filmem bardzo związana emocjonalnie. Jeśli obraz wdarł się do mojej głowy w takim stopniu, że udało mu się odkopać moje wspomnienia, uważam go za dzieło bardzo dobre. I w związku z tym polecam wszystkim.
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Czytając opis filmu można mieć wrażenie, że czeka nas kino komediowe. Jednak jest to ogromny błąd. Chłopiec z Marsa jest bowiem filmem trudnym. Porusza bardzo ważne i ciężkie tematy, takie jak adopcja, trudne relacje między członkami rodziny czy też budowanie więzi emocjonalnej między ojcem a synem. Oglądając Chłopca z Marsa miałam wrażenie, że twórcy filmu często zadają widzom pytanie o granice tolerancji. O to, ile jesteśmy w stanie znieść, na ile pozwolić nowemu członkowi rodziny, zanim powiemy sobie "dość", "to mnie przerasta", "nie dam rady". Czy to, że nie potrafiliśmy zbudować odpowiednich więzi jest wytłumaczeniem na wycofanie się z decyzji o adopcji?
Aktorsko film stoi na rewelacyjnym poziomie. Cusack już pokazał nam we wcześniejszych filmach na co go stać, a ogromną niespodzianką okazał się być w produkcji Menno Meyjesa młodziutki Bobby Coleman (w chwili kręcenia zdjęć aktor miał zaledwie 10 lat), który w Chłopcu z Marsa wypadł po prostu genialnie. Jego Dennis jest idealnym obrazem dziecka, które zamyka się w swoim własnym, wyimaginowanym świecie, próbując w ten sposób uciec od przeżytej traumy - w tym przypadku porzucenia przez rodziców. Czapki z głów dla niego za tę rolę.
Film reklamowany był pod hasłem "inspirująca i podnosząca na duchu przygoda" i okazało się, że nie był to tylko pusty slogan. Chłopiec z Marsa, mimo swej ciężkości, jest nie tylko zaskakująco pogodnym obrazem, ale i bardzo inspiruje. Osobiście z adopcją zetknęłam się raz podczas przygarnięcia psa ze schroniska. Co prawda mojej adopcji nie można porównywać do adopcji dziecka, jednak niektóre sceny przywoływały mi na myśl ciężkie chwile spędzone na oswajaniu nieufnej i zagubionej w nowym miejscu suni. Z racji doświadczeń jestem więc z tym filmem bardzo związana emocjonalnie. Jeśli obraz wdarł się do mojej głowy w takim stopniu, że udało mu się odkopać moje wspomnienia, uważam go za dzieło bardzo dobre. I w związku z tym polecam wszystkim.
To prawda. Dystrybutor zawsze będzie chciał zachęcić jak największą liczbę widzów do skierowania swojej uwagi na tytuł. Stąd to kuszenie "komediowym" aspektem. Masz rację, komedii tu mało, być może parę scen z uśmiechem. Film świetny, Cusack jak zwykle fenomenalny. Zgrabna recenzja. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki :)
Usuń