Chociaż nazwisko George Clooney znane jest mi od wielu lat, kojarzyłam je jedynie z przystojnym lekarzem z serialu Ostry dyżur, do którego wzdychały miliony nastolatek oraz nieco starszych pań. Z racji tego, że w zasadzie znajomość dorobku aktorskiego Clooney'a zaczyna się i właściwie kończy na Ostrym dyżurze (tak, tak, jest mi niezmiernie z tego powodu wstyd), wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy dowiedziałam się, że reżyserem filmu, za jaki miałam się zabrać, był nie kto inny jak właśnie George Clooney! A pomijając już George'a - produkcja Good Night and Good Luck znalazła się na mojej liście filmów do zobaczenia z powodu całkiem innego nazwiska widniejącego w obsadzie. Oczywiście pewnie się domyślacie, że głównym motywatorem był tutaj Robert Downey Jr.
Produkcja George'a Clooney'a opowiada o grupie dziennikarzy CBS, którzy, nie zgadzając się z prowadzoną przez niego nagonką na osoby "sympatyzujące" komunizmowi, rzucają rękawicę senatorowi Josephowi McCarthy'emu. Na ich czele stoi wybitny dziennikarz - Edward R. Murrow.
Good Night and Good Luck jest wyjątkowo oszczędnym filmem. Nie zobaczymy a nim feerii kolorów, gdyż obraz nakręcony został w czerni i bieli. Nie ujrzymy tutaj żadnych szaleńczych pościgów ani nie wiadomo jakiej akcji, gdyż większość filmowych wydarzeń ma miejsce w studio filmowym. Nawet sam budżet filmu był niewielki - zaledwie 7 milionów dolarów. Ale w tym wypadku cała oszczędność sprawdziła się w 100%. Bo dostaliśmy film, który pomimo pozornego braku akcji, przyciąga uwagę i trzyma w napięciu do samego końca. Film o niesamowitym klimacie - przesiąknięty subtelnym jazzem, zapachem palonych non stop papierosów, i widokiem przystojnych dżentelmenów w białych koszulach, którzy, nawet jeśli mają sobie coś do zarzucenia w kwestii wykonywanej pracy, i tak darzą siebie szacunkiem w życiu prywatnym. Dostaliśmy film, w którym nie liczą się pościgi i coraz to efektowniejsze wybuchy, a słowo. No i dostaliśmy w końcu film, który może być rozpatrywany jako "wycinek" z życia Edwarda R. Murrowa, jako krytyka polityki USA, ale także jako pytanie o przyszłość telewizji, co do mnie też najbardziej trafiło.
Murrow pewnie przewraca się teraz w grobie, widząc na jakie tory zboczyła telewizja. Z instytucji, która miała kształtować inteligentne społeczeństwo, która miała pobudzać do myślenia i wyrabiania własnego zdania, dziś mamy niewiele. Zamiast tego z naszych odbiorników telewizyjnych wylewa się coraz większy chłam i prymitywizm w postaci kolejnych Tap madli, Mam talentów i szukających żonę rolników. Już sama scena, w której filmowy Murrow, prowadząc program rozrywkowy, co chwilę zerka na ekran monitora, na którym puszczane jest właśnie przesłuchanie senatora McCarthy'ego, jest bardzo wymowna.
Przyznam szczerze, że Clooney bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się bowiem zobaczyć tak dojrzałego i tak przemyślanego filmu, w którym dokładnie przeanalizowane zostało każde ujęcie i każdy kąt padania światła. Niektórzy mówią, że Clooney swój film przeintelektualizował. Może i coś w tym jest. Mi się jednak ten "intelektualny bełkot" bardzo podobał i z chęcią zobaczę go jeszcze raz. Polecam (choć od razu uprzedzam, że Good Night and Good Luck nie każdemu może przypaść do gustu)!
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Good Night and Good Luck jest wyjątkowo oszczędnym filmem. Nie zobaczymy a nim feerii kolorów, gdyż obraz nakręcony został w czerni i bieli. Nie ujrzymy tutaj żadnych szaleńczych pościgów ani nie wiadomo jakiej akcji, gdyż większość filmowych wydarzeń ma miejsce w studio filmowym. Nawet sam budżet filmu był niewielki - zaledwie 7 milionów dolarów. Ale w tym wypadku cała oszczędność sprawdziła się w 100%. Bo dostaliśmy film, który pomimo pozornego braku akcji, przyciąga uwagę i trzyma w napięciu do samego końca. Film o niesamowitym klimacie - przesiąknięty subtelnym jazzem, zapachem palonych non stop papierosów, i widokiem przystojnych dżentelmenów w białych koszulach, którzy, nawet jeśli mają sobie coś do zarzucenia w kwestii wykonywanej pracy, i tak darzą siebie szacunkiem w życiu prywatnym. Dostaliśmy film, w którym nie liczą się pościgi i coraz to efektowniejsze wybuchy, a słowo. No i dostaliśmy w końcu film, który może być rozpatrywany jako "wycinek" z życia Edwarda R. Murrowa, jako krytyka polityki USA, ale także jako pytanie o przyszłość telewizji, co do mnie też najbardziej trafiło.
Murrow pewnie przewraca się teraz w grobie, widząc na jakie tory zboczyła telewizja. Z instytucji, która miała kształtować inteligentne społeczeństwo, która miała pobudzać do myślenia i wyrabiania własnego zdania, dziś mamy niewiele. Zamiast tego z naszych odbiorników telewizyjnych wylewa się coraz większy chłam i prymitywizm w postaci kolejnych Tap madli, Mam talentów i szukających żonę rolników. Już sama scena, w której filmowy Murrow, prowadząc program rozrywkowy, co chwilę zerka na ekran monitora, na którym puszczane jest właśnie przesłuchanie senatora McCarthy'ego, jest bardzo wymowna.
Przyznam szczerze, że Clooney bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się bowiem zobaczyć tak dojrzałego i tak przemyślanego filmu, w którym dokładnie przeanalizowane zostało każde ujęcie i każdy kąt padania światła. Niektórzy mówią, że Clooney swój film przeintelektualizował. Może i coś w tym jest. Mi się jednak ten "intelektualny bełkot" bardzo podobał i z chęcią zobaczę go jeszcze raz. Polecam (choć od razu uprzedzam, że Good Night and Good Luck nie każdemu może przypaść do gustu)!
Komentarze
Prześlij komentarz