Do obejrzenia tego filmu zachęciła mnie jego wysoka ocena na filmwebie. I, jak to często z filmwebem bywa, film, który miał w 100% trafić w mój gust, okazał się być totalnym niewypałem. Kraina traw okazała się być bowiem filmem z gatunku tych, z których albo już wyrosłam (ku tej opcji skłaniam się bardziej), albo nigdy nie był mi przeznaczony.
Kraina traw jest opowieścią o kilkunastoletniej Jelizie-Rose, która próbuje sobie poradzić w świecie po tym, jak jej matka (a potem ojciec) przedawkowała narkotyki, pozostawiając dziewczynkę samą sobie. Stara, zaniedbana posiadłość znajdująca się pośrodku niczego staje się jej nowym domem, a w coraz to dziwniejszych nieznajomych odnajduje nowych przyjaciół.
Może i sam opis filmu brzmi zachęcająco, jednak w rzeczywistości już tak różowo nie jest. Moja wyobraźnia nie była w stanie przyjąć ogromu patologii wylewającej się z filmu hektolitrami i w pewnym momencie kompletnie się zamknęła po to, aby bez większego zainteresowania absorbować jedynie obrazy. Byłam jeszcze w stanie znieść naćpanych 24h/dobę rodziców i rozrabiającą kolejne działki dla ojca Jelizę. Byłam w stanie znieść absurdalną śmierć matki dziewczynki i równie absurdalną, wypełnioną beknięciami i pierdnięciami, podróż ojca i córki na "Jutlandię". Byłam jeszcze nawet w stanie, choć już ledwo, znieść zgon ojca i zabawy Jelizy z jego pierdzącym ciałem. Wymiękłam niestety przy odzianej na czarno, panicznie bojącej się pszczół Dell, której hobby jest preparowanie zwłok. No i wymiękłam przy upośledzonym bracie Dell - Dickensie, który staje się obiektem westchnień nastolatki, a którego największym marzeniem jest zabicie wielkiego rekina (jak się potem okaże katastrofalne w skutkach). Również wszystkie aluzje do Alicji w Krainie Czarów były dla mojego umysłu nie do przyjęcia, ale to bardziej ze względu na fakt, że nigdy nie przepadałam za tą bajką.
Od strony technicznej film nie jest zrobiony źle. Zdjęcia są w porządku, aktorsko najlepiej wypada młodziutka Jodelle Ferland. Przekonujący w roli Dickensa jest Brendan Fletcher, a Jeff Bridges doskonale sprawdza się roli trupa. Niestety cała atmosfera filmu jest dla mnie zbyt ciężka, zbyt depresyjna, smutna i zbyt mroczna. A wszystkie te negatywne emocje zebrane do kupy sprawiły, że nie byłam w stanie zachwycić się nad produkcją, nad którą zachwyca się tak wiele osób.
Cóż... Gdybym za obejrzenie tego filmu zabrała się kilka-kilkanaście lat temu pewnie wystawiłabym mu bardzo wysoką ocenę. W czasach gimnazjum i liceum bardzo bowiem lubiłam takie surrealistyczne obrazy. Zaczytywałam się w Światach Zofii i Życiach Pi. Uważałam, że im bardziej jest coś pokręcone, im więcej niedopowiedzeń i im więcej trzeba się samemu czegoś domyślać i sobie tłumaczyć, tym lepiej. Niestety przez ten czas, jaki minął od ukończenia przeze mnie szkoły średniej, mój gust zdążył się nieco zmienić. W sumie to bardziej niż nieco, bo o całe 180 stopni. Dzisiaj produkcje typu Kraina traw już mnie tak nie kręcą. Może w gąszczu bardziej i mniej surrealistycznych produkcji znajdę jeszcze coś dla siebie, jednak na pewno nie będzie to produkcja Terry'ego Gilliama. Totalnie nie kupuję tego filmu.
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Może i sam opis filmu brzmi zachęcająco, jednak w rzeczywistości już tak różowo nie jest. Moja wyobraźnia nie była w stanie przyjąć ogromu patologii wylewającej się z filmu hektolitrami i w pewnym momencie kompletnie się zamknęła po to, aby bez większego zainteresowania absorbować jedynie obrazy. Byłam jeszcze w stanie znieść naćpanych 24h/dobę rodziców i rozrabiającą kolejne działki dla ojca Jelizę. Byłam w stanie znieść absurdalną śmierć matki dziewczynki i równie absurdalną, wypełnioną beknięciami i pierdnięciami, podróż ojca i córki na "Jutlandię". Byłam jeszcze nawet w stanie, choć już ledwo, znieść zgon ojca i zabawy Jelizy z jego pierdzącym ciałem. Wymiękłam niestety przy odzianej na czarno, panicznie bojącej się pszczół Dell, której hobby jest preparowanie zwłok. No i wymiękłam przy upośledzonym bracie Dell - Dickensie, który staje się obiektem westchnień nastolatki, a którego największym marzeniem jest zabicie wielkiego rekina (jak się potem okaże katastrofalne w skutkach). Również wszystkie aluzje do Alicji w Krainie Czarów były dla mojego umysłu nie do przyjęcia, ale to bardziej ze względu na fakt, że nigdy nie przepadałam za tą bajką.
Od strony technicznej film nie jest zrobiony źle. Zdjęcia są w porządku, aktorsko najlepiej wypada młodziutka Jodelle Ferland. Przekonujący w roli Dickensa jest Brendan Fletcher, a Jeff Bridges doskonale sprawdza się roli trupa. Niestety cała atmosfera filmu jest dla mnie zbyt ciężka, zbyt depresyjna, smutna i zbyt mroczna. A wszystkie te negatywne emocje zebrane do kupy sprawiły, że nie byłam w stanie zachwycić się nad produkcją, nad którą zachwyca się tak wiele osób.
Cóż... Gdybym za obejrzenie tego filmu zabrała się kilka-kilkanaście lat temu pewnie wystawiłabym mu bardzo wysoką ocenę. W czasach gimnazjum i liceum bardzo bowiem lubiłam takie surrealistyczne obrazy. Zaczytywałam się w Światach Zofii i Życiach Pi. Uważałam, że im bardziej jest coś pokręcone, im więcej niedopowiedzeń i im więcej trzeba się samemu czegoś domyślać i sobie tłumaczyć, tym lepiej. Niestety przez ten czas, jaki minął od ukończenia przeze mnie szkoły średniej, mój gust zdążył się nieco zmienić. W sumie to bardziej niż nieco, bo o całe 180 stopni. Dzisiaj produkcje typu Kraina traw już mnie tak nie kręcą. Może w gąszczu bardziej i mniej surrealistycznych produkcji znajdę jeszcze coś dla siebie, jednak na pewno nie będzie to produkcja Terry'ego Gilliama. Totalnie nie kupuję tego filmu.
Komentarze
Prześlij komentarz