Pierwsze podejście zakończyło się zaśnięciem po jakichś 30 minutach seansu. Drugie podobnie. W trakcie trzeciego podejścia udało mi się wytrzymać do połowy filmu, więc myślałam, że tym razem dam radę, ale niestety nie... Za czwartym razem stwierdziłam, że zacznę oglądać od momentu, który pamiętam jako ostatni - wytrwałam jakieś 10 minut, a potem znowu urwał mi się film. Dopiero piąta próba obejrzenia zakończyła się sukcesem, a to pewnie tylko dlatego, że zastosowałam tą samą technikę co przy podejściu numer cztery. Oj, długo, bardzo długo męczyłam drugą odsłonę przygód o Kapitanie Ameryce. Jedyną zaś motywacją był fakt, żeby zdążyć przed zarezerwowanym na najbliższy tydzień seansem Czasu Ultrona. Ale wiecie co? Warto było.
W Zimowym żołnierzu kapitan Steve Rogers to już nie ten sam chłystek z Pierwszego starcia. Rogers wydoroślał, znalazł swoje jaja i nie tańczy już tak, jak mu zagrają. Pokazuje, że on też ma własne zdanie i potrafi tupnąć nogą oraz podejmować słuszne decyzje. Przestaje być zwykłym żołnierzem od wykonywania poleceń. Przyznaję, że przemianą Rogersa jestem zachwycona, bo bohatera z ikrą ogląda się o niebo lepiej (ciągle w pamięci mam niezbyt rozgarniętego kapitana z Avengersów).
Razem z naszym bohaterem dojrzało coś jeszcze. Fabuła. Zimowy żołnierz jest bowiem obrazem całkiem innego kalibru niż dotychczasowe odsłony produkcji o superbohaterach. Na próżno tu szukać inwazji obcych z mniej lub bardziej odległych galaktyk, a charakterystyczny dla sygnowanych logo Marvela produkcji humor jest tu w zasadzie nieobecny. Zamiast tego jest bardzo realne zagrożenie w postaci wielkich korporacji, skorumpowanych polityków snujących pajęcze sieci w najmniej oczekiwanych miejscach i nieograniczonej inwigilacji. Hmm, brzmi bardzo znajomo, prawda? Izraelskie lobby, szpiegowskie zapędy Google'a czy też pozorny wolny rynek ze znaną chyba wszystkim grafiką? Przecież Hydrę i projekt "Wizja" mamy już na co dzień. Brakuje nam tylko pewnego faceta w niebieskich obcisłych gatkach, który powiedziałby temu wszystkiemu "nie".
A żeby w Marvelu było nieco więcej Marvela, to dostajemy w prezencie cudownie ocalonego przyjaciela kapitana Rogersa - Bucky'ego oraz, w krótkiej zajawce po napisach końcowych, obdarzone cudownymi mocami bliźniaki.
Mimo początkowych problemów z obejrzeniem filmu za jednym podejściem, Kapitana Amerykę: Zimowego żołnierza, oceniam bardzo wysoko. Jest to bowiem pierwszy obraz ze stajni Marvela obok serii o człowieku konserwie (czyt. Iron Manie) i Avengersach, który wzbudził moje szczere zainteresowanie. Z dobrymi efektami wizualnymi, grą aktorską i muzyką oraz oczywiście rewelacyjnie mroczną fabułą, w której dobrzy okazują się złymi, a źli niekoniecznie dobrymi, w której sympatycy rządu stają się jego jedynymi przeciwnikami jest to pozycja, która pokazuje, że świat, o który ludzie walczyli nie do końca jest taki, jaki chcieliby, aby był. Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz to doskonała przestroga dla dzisiejszego świata (o ile nie jest za późno na takową przestrogę), której obejrzenie jest po prostu obowiązkowe. Ja do seansu gorąco namawiam!
![]() |
http://www.impawards.com/ |
Razem z naszym bohaterem dojrzało coś jeszcze. Fabuła. Zimowy żołnierz jest bowiem obrazem całkiem innego kalibru niż dotychczasowe odsłony produkcji o superbohaterach. Na próżno tu szukać inwazji obcych z mniej lub bardziej odległych galaktyk, a charakterystyczny dla sygnowanych logo Marvela produkcji humor jest tu w zasadzie nieobecny. Zamiast tego jest bardzo realne zagrożenie w postaci wielkich korporacji, skorumpowanych polityków snujących pajęcze sieci w najmniej oczekiwanych miejscach i nieograniczonej inwigilacji. Hmm, brzmi bardzo znajomo, prawda? Izraelskie lobby, szpiegowskie zapędy Google'a czy też pozorny wolny rynek ze znaną chyba wszystkim grafiką? Przecież Hydrę i projekt "Wizja" mamy już na co dzień. Brakuje nam tylko pewnego faceta w niebieskich obcisłych gatkach, który powiedziałby temu wszystkiemu "nie".
A żeby w Marvelu było nieco więcej Marvela, to dostajemy w prezencie cudownie ocalonego przyjaciela kapitana Rogersa - Bucky'ego oraz, w krótkiej zajawce po napisach końcowych, obdarzone cudownymi mocami bliźniaki.
Mimo początkowych problemów z obejrzeniem filmu za jednym podejściem, Kapitana Amerykę: Zimowego żołnierza, oceniam bardzo wysoko. Jest to bowiem pierwszy obraz ze stajni Marvela obok serii o człowieku konserwie (czyt. Iron Manie) i Avengersach, który wzbudził moje szczere zainteresowanie. Z dobrymi efektami wizualnymi, grą aktorską i muzyką oraz oczywiście rewelacyjnie mroczną fabułą, w której dobrzy okazują się złymi, a źli niekoniecznie dobrymi, w której sympatycy rządu stają się jego jedynymi przeciwnikami jest to pozycja, która pokazuje, że świat, o który ludzie walczyli nie do końca jest taki, jaki chcieliby, aby był. Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz to doskonała przestroga dla dzisiejszego świata (o ile nie jest za późno na takową przestrogę), której obejrzenie jest po prostu obowiązkowe. Ja do seansu gorąco namawiam!
Komentarze
Prześlij komentarz