Dźwięki muzyki są jednym z tych filmów, z których obejrzeniem mierzę się już od dłuższego czasu. A raczej mierzyłam, bo produkcję z 1965 r. mogę już oficjalnie wykreślić z długiej listy filmów do zobaczenia. Z Dźwiękami muzyki było tak, że chociaż wszyscy wkoło zachwalali tę produkcję, to ja zawsze znajdowałam jakieś "ale". A to zamiast Dźwięków... przez "przypadek" włączyłam całkiem inny obraz, a to okazało się, że muszę pilnie coś zrobić w chwili, kiedy już zasiadałam przed ekranem (oczywiście to pilne coś zazwyczaj wcale nie było takie pilne). Poza tym zawsze dochodziła wymówka w postaci faktu, że musicale nigdy zbytnio mnie nie kręciły... Moje podchody trwały długo, ale na końcu okazało się, że warto było zaryzykować. Dlaczego?
Po pierwsze - aktorstwo. Oglądanie Julie Andrews to czysta przyjemność. Jej duet z Christopherem Plummerem wyszedł rewelacyjnie - dzisiaj powiedziałabym, że widać chemię, jaka między nimi istnieje. Eleanor Parker jako baronowa Shreader też wyszła znakomicie, nawet jeśli jej rola do największych nie należała. No i zakonnice :) Po drugie - fabuła. Dobra, porządnie sklecona historia, w której w zasadzie nie można dopatrzeć się żadnych niejasności. Patrząc na Dźwięki muzyki można wysnuć wniosek, że wcale nie potrzeba hektolitrów krwi i mordobicia, żeby zatrzymać widza przed ekranem. No i w końcu można zobaczyć romans, w którym dziewczyna nie wskakuje mężczyźnie do łóżka pięć minut po ich pierwszym spotkaniu. Po trzecie - humor. Subtelny, wpleciony tam, gdzie potrzeba doprowadza do niekontrolowanych wybuchów śmiechu. Ironia wpleciona w kwestie baronowej, absurdy sposobu wychowywania dzieci przez kapitana von Trappa i rozmowa Marii z matką przełożoną na samym początku filmu:
![]() |
http://www.impawards.com/ |
- Co gorsza, paplam. Mówię co myślę i czuję.
- Mówią na to uczciwość .
- Ale to straszne, matko! Siostra Berta każe mi za to całować podłogę. Robię to jak tylko ją widzę, by nie tracić czasu.
A może w końcu pocieszne zakonnice? Niech mi ktoś powie, że nie uśmiał się w jednej z ostatnich scen, kiedy siostry oznajmiają matce przełożonej, że zgrzeszyły :) Po czwarte - krajobrazy. Alpejskie wioski, stare, urokliwe miasta z zabytkową zabudową, góry, zielone łąki... Ahhh, zrobiło się sielsko, anielsko. Oglądając Dźwięki muzyki chce się być tam, gdzie w danym momencie przebywają filmowi bohaterowie. No i po piąte - muzyka. Chyba najlepszy punkt w całym filmie. Rewelacyjnie wykonane piosenki łatwo wpadają w ucho. Do dzisiaj przyłapuję się, że nucę sobie pod nosem You are sixteen going on seventeen, czasem pomruczę So long Farewell, a czasem może i po swojemu zanucę My favorite things. Na Edelweiss już się nie porywam, bo wiem, że nie dam rady :) Muzycznie Dźwięki muzyki są majstersztykiem. Nie można przejść obok ścieżki dźwiękowej z tego filmu obojętnie. Ba! Wydaje mi się, że można ją jedynie pokochać!
Dźwięki muzyki okazały się być dokładnie takie, jak opisuje je większość recenzji - rewelacyjne! Absolutnie wszystko w produkcji Roberta Wise'a jest dobre, od aktorstwa począwszy, poprzez muzykę, a na krajobrazach skończywszy. Sama sobie nie mogłam uwierzyć, kiedy wystawiałam Dźwiękom... najwyższą możliwą ocenę na filmwebie. Jak to? Ja oceniam tak wysoko? I to w dodatku musical? Gatunek, za którym nie przepadam? Otóż tak. Wszystko się zgadza. Rzadko spotyka się bowiem takie filmy jak Dźwięki muzyki. Filmy, którym po prostu nie można nic zarzucić. Filmy pod każdym kątem absolutnie rewelacyjne. Dźwięki muzyki to film tak pozytywny, że już chyba bardziej nie można. Cóż. Obraz Roberta Wise'a jest według mnie filmem, który wyjątkowo zasługuje na miejsce na liście najlepszych filmów wszech czasów.
Ogromnie polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz