PAPERMAN (John Kahrs)
Paperman jest najnowszą krótkometrażówką Disneya, która dodatkowo jest nominowana do Oscara w kategorii najlepszych animowanych filmów krótkometrażowych. Jest to historia George'a, który w drodze do pracy spotyka pewną kobietę. Jak można się domyślić jest to kobieta jego marzeń. Pech sprawia, że znika mu ona z oczu. Teoretycznie koniec tematu, jednak okazuje się, że kobieta pracuje w budynku znajdującym się po przeciwnej stronie ulicy. George widzi tu swoją szansę i zaczyna działać.
Pod względem technicznym film jest nienaganny. Rysunkowa animacja zachwyca oko. A może to tylko moje niekryte uwielbienie dla disneyowskiej kreski? Klimat buduje sącząca się w tle delikatna muzyka. A może to tylko moja miłość do pianina? Fabuła jest romantyczna i prosta i jednocześnie w tej swojej prostocie genialna. A może to tylko takie wrażenie wywołane tym, że animację oglądałam razem z narzeczonym w atmosferze ogromnego romantyzmu podczas Walentynek?
Nie ukrywam, że mam ogromną słabość do filmów wychodzących z disneyowskiej stajni. Zawsze urzeka mnie ich prostota i magia. Z Papermanem nie jest inaczej. To, co mnie zachwyciło w tej animacji to właśnie TA magia, jakiej próżno szukać w niedisneyowskich animacjach. Może i historia jest infantylna i momentami nierealna, ale ja uważam to za zaletę tego filmu. Bo właśnie ta nierealność i infantylność sprawia, że Papeman jest opowieścią niesamowicie ciepłą, urzekającą i magiczną. Po prostu bajeczną.
PO USZY (HEAD OVER HEELS - Timothy Reckart, Fodhla Cronin O'Reilly)
Po uszy jest historią Magde i Waltera - wieloletniego stażem małżeństwa, które dotknął tak codzienny w dzisiejszych czasach problem braku komunikacji. Jednak w przypadku Magde i Waltera jest on częściowo spowodowany dziwnie działającą w ich świecie grawitacją.
Animacja w Po uszy różni się od tych, jakie możemy zobaczyć w pozostałych nominowanych do Oscara filmikach. Po uszy nie jest piękne. Plastelinowi bohaterowie i cały świat stworzony przez Timothy'ego Reckarta są kanciaści, toporni i jakby niedopracowani. Jednak to też może wskazywać na to, jak niedoskonałymi w sensie charakteru są istotami. Fabuła animacji jest z gatunku takich, jakie lubię - poruszająca, pokrzepiająca i z głębią. Bo sensem filmu jest próba nawiązania dialogu pomiędzy skłóconym małżeństwem.
Cała animacja przypadła mi do gustu. Chociaż normalnie nie przepadam za plastelinowymi tworami to w tym przypadku zadziałała magia opowiadanej historii. Bo o ile na początku emanuje ona samym smutkiem i rozgoryczeniem, tak później te nieprzyjemne uczucia znikają ustepując miejsca ciepłu i uczuciu spełnienia. Film ten jest jednym z moich faworytów w wyścigu po statuetkę w tej kategorii, zatem bez problemu można stwierdzić czy mi się podobał czy nie i jaka jest moja ocena.
THE SIMPSONS: THE LONGEST DAYCARE (David Silverman)
Animacja
w znanym wszystkim klasycznym, absurdalnym klimacie świata Simpsonów. Niedługi, prawie pięciominutowy filmik jest
opowieścią o dniu Maggie Simpson w żłobku. Może z pozoru temat może wydawać się
nieciekawy, ale przedstawiona historia jest naszpikowana akcją, jakiej nie
powstydziłby się niejeden film sensacyjny.
Podczas
oglądanie tej animacji na mojej twarzy uśmiech pojawiał się kilkukrotnie. I to
jest największą zaletą The Longest Daycare.
Animacja nie zaskakuje , jest to bowiem klasyczny rysunek używany w Simpsonach.
Tutaj ciężko byłoby oczekiwać jakiejś niespodzianki. Maggie ciągle wygląda tak
samo - począwszy od jej fryzury, poprzez wielkie oczęta, a na żółtości jej
skóry kończąc. Jak zawsze zaskakuje nagromadzenie absurdów. W tym przypadku
najbardziej bawi system kontroli przy wejściu do żłobka i segregacja dzieci
względem poziomu inteligencji. Co z tematyką? Dzień dziecka w żłobku jakoś ani mnie ziębi ani grzeje. Problem ekologii - rozdmuchany przez media już do tego
stopnia, że każda kolejna wzmianka bardziej drażni niż daje do myślenia.
Cóż
mogę zatem powiedzieć o tej animacji. W zasadzie to nic szczególnego, bo jakoś
ona do mnie nie przemówiła. Simpsonowie, co tu dużo kryć, nigdy nie należeli do
moich ulubionych kreskówek. Poruszony temat spędzania czasu w żłobku i
eko-problem nie porwały mnie. Według mnie animacja jest na poziomie mocno
średnim. Nie wiem czy zasługuje na wygraną. Wydaje mi się, że nie, chociaż
wiem, że wiele osób twierdzi inaczej.
ADAM AND DOG (Minkyu Lee)
Krótkometrażówka, której tytuł od razu skojarzył mi się z biblijnym rajem. I nie pomyliłam się. Film Adam and Dog jest to bowiem opowieść o przyjaźni, jaka tworzy się pomiędzy Adamem - pierwszym człowiekiem, a psem - pierwszym psem. Wszystko jest piękne do momentu, w którym pojawia się kobieta - Ewa.
Wśród tegorocznych nominowaych do Oscara jest to drugi po Papermanie film będący rysunkową animacją. I fakt ten od razu zmusza do porównania obu dzieł. Według mnie zarówno jedna jak i druga animacja ma swoje zalety i wady. Paperman to klasyczna kreska Disneya. Adam and Dog ma momentami kreskę nieco bardziej toporną, ale to też dodaje mu swoistego uroku. W Adam and Dog moje serce podbił tytułowy pies. Sposób jego przedstawienia jest wprost kapitalny. Nieco do życzenia pozostawia postać Adama, ale cóż... nie można mieć wszystkiego. Od strony wizualnej nie mam filmowi nic do zarzucenia.
Od strony fabularnej natomiast sprawa wygląda nieco inaczej. Adam and Dog jest najdłuższą z opisywanych tutaj krótkometrażówek jednak nie sprawia to, że w tym czasie przekazana zostaje niebotyczna ilość treści, bo sama historia, jaką stworzył Minkyu Lee jest bardzo prosta i krótka. Przez większość czasu autor, poprzez chociażby piękne ujęcia przyrody, buduje klimat swojego dzieła. I wychodzi mu to perfekcyjnie. Jednak nie udaje mu się zrobić jednego. Fabuła jest do bólu przewidywalna i w zasadzie już na samym początku możemy domyślić się, jakie będzie zakończenie animacji.
Ogólnie rzecz biorąc animacja Adam and Dog podobała mi się. Dla kogoś, kto lubi psy film będzie ona przepiękną opowieścią, której nie da się nic zarzucić. Ja zaliczam się do miłośników psów, jednak mimo całej mojej sympatii do tych czworonożnych stworzeń, nie uznam Adam and Dog za animację idealną. Bardzo mi w tym dziele przeszkadzała jego przewidywalność i pojawiające się momentami uczucie przesadnego rozwlekania filmu. Czy mimo wszystko obraz zasłużył na statuetkę?
FRESH GUACAMOLE (PES)
Podobno Fresh Guacamole jest najkrótszym filmem
animowanym, jaki kiedykolwiek był nominowany do Oscara. Gdy szykując się do
jego obejrzenia zobaczyłam, że filmik trwa jedynie 1 min 45 s, bardzo się
zdziwiłam. Myślałam, że to może jakiś błąd i w rzeczywistości mam okazję
oglądać trailer Fresh Guacamole. A jeśli to nie błąd to co można przedstawić w tak
krótkim czasie? Niestety krótki czas trwania filmu nie okazał się żadnym
błędem. 1 min 45 s to rzeczywiście faktyczny czas trwania filmiku. O czym zatem
opowiada Fresh Guacamole? Jest to przepis. Przepis na tytułowe fresh
guacamole, co, sądząc po uzyskanej konsystencji, jest dipem.
Pomysł
jest oryginalny, bo też składniki, z których przyrządzony został fresh
guacamole, nie są banalne - czyżby swego rodzaju nawiązanie do śmieciowych potraw, jakimi codziennie się zajadamy? Animacja może zachwycić wykonaniem. Obraz w filmiku jest płynny,
animacja nie drażni oka. Autor kilkukrotnie zaskakuje widza swoją pomysłowością
w dobieraniu składników do swojego dania. Teoretycznie wszystko jest zatem piękne i
dopracowane. Jednak jedno mnie razi. A jest to bardzo poważny mankament.
Fabuła. O ile można wiele mówić o fenomenalnym pomyśle i jego realizacji
to o fabule raczej nikt nic nie powie. Z prostego powodu. Jej po prostu tam nie
ma. I mam wielką wątpliwość czy ze względu na ten mankament animacja powinna
nominację do Oscara otrzymać. Według mnie nie zasłużyła na to wyróżnienie.
Wystarczy ją bowiem porównać z innymi kandydatami do Oscara w tej kategorii -
chociażby z Papermanem czy Adamem i psem. Według mnie Fresh Guacamole jest
filmem zdecydowanie za słabym na wyścig po złotą statuetkę. I będę mocno
zdziwiona, jeśli akademia przyzna nagrodę właśnie tej animacji.
Komentarze
Prześlij komentarz