Przejdź do głównej zawartości

Wszystko za życie (2007)


Kolejny wpis z cyklu ocalić od zapomnienia czyli notatka z nieistniejącego już bloga brata. Tym razem recenzja filmu "Wszystko za życie".

Najnowszy film Seana Penna to jeden z najlepszych i najbardziej wartościowych filmów, jakie ostatnio widziałem. Prawie wcale nierozreklamowany (przynajmniej ja nie słyszałem żadnych wzmianek o nim, w przeciwieństwie do np. Kung-Fu Pandy czy Ruin), naturalny, z nieznanymi aktorami, świetną muzyką i przede wszystkim wzruszającą, opartą na faktach, fabułą. Wszystko za życie opowiada historię Chrisa McCandlessa, młodego chłopaka, który, po ukończeniu college’u postanawia wyruszyć w podróż, mającą uwolnić go od wszelkich zasad panujących w społeczeństwie.

Niewątpliwym atutem filmu Penna są aktorzy: grający postać Chrisa – zupełnie (bynajmniej mi) nieznany Emile Hirsch, dzięki któremu od razu obdarzamy sympatią głównego bohatera, Jena Malone – czyli filmowa Carine, którą bardziej poznamy dzięki jej głosowi niż wyglądowi, Thure Lindhardt i Signe Egholm Olsen jako Mads i Sonja – zwariowana para Duńczyków czy w końcu Hal Holbrook – przesympatyczny staruszek Ron Franz. Urzekają swoją grą i wzruszają przy każdym kadrze filmu.

Wszystko za życie to także przepiękne naturalne krajobrazy Stanów Zjednoczonych. Sceny, gdzie Chris biega z dzikimi mustangami, podziwia uciekające karibu (przynajmniej tak mi się wydaje, że to są karibu) i stoi na plaży oglądając odlatujące podczas zachodu słońca ptaki, to prawdziwe perełki, przy których, przyznam się szczerze, zakręciła się łezka w oku. Specyficzną atmosferę nadaje filmowi podzielenie go na rozdziały i przedstawienie w formie zapisków i listów Chrisa oraz przemyśleń jego i Carine (Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby reżyser przedstawił tę historię od A do Z, każdą literę alfabetu pozostawiając na swoim miejscu. Film Penna, choć kończy się na Z, to wcale nie zaczyna od A, a od, powiedzmy, T, i gładko przeskakuje pomiędzy kolejnymi literami.). Uroku dodaje także podzielenie kadru w pewnym momencie filmu. Ta różnorodność realizacji bardzo ciekawie wpłynęła na całą formę filmu. Na pewno jednak mu nie zaszkodziła.

Przy Wszystko za życie nie można nie wspomnieć o muzyce. Każdemu etapowi wędrówki Chrisa podporządkowana jest inna piosenka, której tekst i muzyka doskonale oddają charakter chwili. Najbardziej urzekł mnie pierwszy utwór – „Long Nights” Eddiego Veddera, który, ośmielę się stwierdzić, mógłby być swego rodzaju hymnem wędrówki Chrisa. Jednak oprócz tej piosenki jest jeszcze masa innych kompozycji. Wystarczy wymienić chociażby „Hurd Sun” Eddiego Veddera i Corina Tuckera,„Society” Eddiego Veddera i Jerry’ego Hannana czy kompozycja „Emory and old St. Andrews march” wykonywaną przez The Atlanta Pipe Band.

Co jeszcze w filmie Seana Penna jest niesamowite to cytaty. Lord Byron, Henry David Thoreau czy Lew Tołstoj to tylko ci najbardziej znani z mnóstwa autorów, których słowami posługuje się Chris. W pamięci został mi jeden z nich – „I Go Back to May 1937” (nie będę tłumaczył, bo nie jestem dobry w tłumaczeniu poezji) autorstwa Sharon Olds, który Chris cytuje swojej siostrze w drodze na kolację z rodzicami.

Myślę, że tyle wystarczy, aby zachęcić Was do obejrzenia Wszystko za życie. Trzeba jednak pamiętać, że oglądając ten film, nie należy skupić się na fabule, ale na słowach, bo to one, według mnie, pełnią najważniejszą rolę w obrazie Penna. Należy przeanalizować każdą wypowiedzianą kwestię, każdy wyśpiewany wers piosenki, każde pojedyncze słowo. Wtedy możemy stwierdzić, że Wszystko za życie obejrzeliśmy dokładnie, że zrozumieliśmy to, co robił Chris, jego decyzje. A najważniejsze wypowiedziane w filmie słowa? Dla mnie to te wypowiedziane na szczycie pomiędzy Chrisem a Ronem Franzem: „(…) Jest pewna wielka rzecz, za którą możemy być wdzięczni. I wydaje się, że nie musisz tego nazywać Bogiem… Ale kiedy przebaczasz, wtedy kochasz. A kiedy kochasz, Boża światłość spływa na ciebie.”oraz te, które Chris zapisał na końcu: „Szczęście jest tylko wtedy prawdziwe, kiedy jest dzielone.”. Miłego seansuJ

P.S. Dodam jeszcze tylko, że w ciągu ostatnich trzech dni widziałem ten film trzy razy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła dla łobuzów (2003)

Dzisiaj spotkanie dziecka z dyrektorem, wezwanie rodziców do szkoły czy uwagi wpisywane do dzienników to rzeczy, którymi dzisiaj nauczyciel może ukarać nieposłusznego ucznia. Dawniej w ścisłej czołówce było pisanie kilkaset razy obietnic poprawy, "ośle ławki" i wymierzanie "łap" za pomocą rózgi lub linijki. Jednak wszystkie powyższe kary bledną w porównaniu do kar, jakie wymierzano dzieciom w katolickich placówkach wychowawczych w Irlandii w XX w. Publiczne rozbieranie i chłosta, bicie, molestowanie i gwałty - często publiczne, biczowanie, kopanie, zadawanie oparzeń, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzeniu, zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia, szczucie psami, zawieszanie na haku i bicie w podeszwy stóp. To tylko niektóre z wielu wysublimowanych tortur, jakie wymyślali irlandzcy duchowni. I o tym opowiada film Aisling Walsh - Szkoła dla łobuzów . en.wikipedia.org Ciężko jest napisać coś sensownego o produkcji Aisling Walsh. Powodem nie ...

Hidden [2015]

Hidden  to tytuł, po który sięgnęłam tylko i wyłącznie z powodu jego długości. Akurat miałam tylko tyle wolnego czasu, więc krótki thriller duetu Matt & Ross Duffer był idealnym rozwiązaniem. A, jak już się kilka razy o tym przekonałam, filmy wybrane zupełnie przez przypadek, często sprawiają nam tak miłą niespodziankę, że aż szkoda myśleć, ile osób przejdzie obok danych pozycji obojętnie, bo nie były tak rozreklamowane jak inne hiciory danego roku, albo bo posiadają taką, a nie inną ocenę na portalach filmowych. Nakręcony w nieco ponad miesiąc  Hidden , jest właśnie taką ogromną niespodzianką. http://pics.filmaffinity.com/ Fabuła. Będzie krótko, zwięźle i bardzo na temat, bo nie można tu powiedzieć zbyt dużo, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W Hidden  śledzimy losy pewnej rodziny, która, aby przetrwać panującą epidemię nieznanej choroby, ukrywa się w schronie. Aby jednak nie było tak łatwo, dowiadujemy się, że rodzina jest ścigana przez ...

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001), Dwie Wieże (2002) i Powrót Króla (2003)

Mówiłam już, że uwielbiam empikowe promocje? Nie? To powiem jeszcze raz - uwielbiam empikowe promocje. Dlaczego? Ano dlatego, że w ramach ostatniej akcji (fantasy - kup 3 zapłać za 2) udało mi się dostać wszystkie rozszerzone wersje Władcy Pierścieni  za śmieszną sumę bodajże 70 zł. Ostatnie wieczory minęły mi zatem pod znakiem hobbitów, elfów i innych tolkienowych stworzeń. Długo zastanawiałam się czy jest sens pisać o trylogii stworzonej przez Petera Jacksona. Wszyscy, a na pewno zdecydowana większość, przecież wiedzą z czym się Władcę Pierścieni  je. Po co do tego jeszcze moje 3 grosze? Ostatecznie stanęło na tym, że kilka słów napiszę. A głównie dlatego, że jest, a raczej są to filmy, które darzę olbrzymim sentymentem. http://horrorcultfilms.co.uk/ Kiedy Jackson tworzył Władcę Pierścieni  ja uczyłam się akurat w gimnazjum. Byłam zatem na etapie obecnie powszechnie uważanym za najgorszy wiek w życiu człowieka. Cóż, taki już urok gimnazjum, że wtedy każdy nastol...