Na anime, którego recenzję skrobię dzisiaj natrafiłam znowu przez przypadek. Tak samo jak w przypadku Mitsudomoe był to wybór na chybił trafił z długiej listy produkcji, potem czekała jeszcze akceptacja kreski no i po zdanym egzaminie pozostawał tylko seans. Kaichou wa Maid-sama! to anime stworzonym chyba głównie pod kątem płci żeńskiej. I chociaż zazwyczaj nie oglądam produkcji z tego gatunku to to romansidło pochłonęłam błyskawicznie.
Główną bohaterką serii Kaichou wa Maid-sama! jest Misaki Ayuzawa - dziewczyna, która, jako pierwsza przedstawicielka płci pięknej, została przewodniczącą rady uczniowskiej w szkole Seika (wcześniej szkoły dla chłopców). Po pracy Misaki dorabia pracując jako kelnerka w kawiarence Maid Latte. Niby nic specjalnego, ale Maid Latte może poszczycić się tym, że kelnerki chodzą tam w strojach francuskich pokojówek. Fakt te jest pilnie strzeżonym sekretem Misaki, jednak pewnego razu dowiaduje się o nim niejaki Usui Takumi - najbardziej rozchwytywany chłopak w szkole Seika.
Zacznijmy od pozytywnych stron anime. Od strony technicznej nie mam temu anime absolutnie nic do zarzucenia - kreska jest piękna (dokładnie taka, jaką lubię), genialnie ukazuje humor i realizm (nie ma problemu z określeniem chociażby wieku postaci - tak, jak to było w Mitsudomoe). Fabuła do skomplikowanych nie należy sprawdzony schemat typu - on ją kocha, ona go nie, ale to już niedługo się zmieni. W zasadzie całe anime to taka zabawa w kotka i myszkę w wykonaniu głównych bohaterów. Normalnie ominęłabym produkcję tego typu szerokim łukiem, ale tutaj opowiadana historia w porównaniu z humorem jest wprost urzekająca.
Niestety anime nie jest idealne. Ma wady, które na początku baaaardzo mi przeszkadzały w oglądaniu anime (później już się do nich przyzwyczaiłam i nie denerwowały aż tak bardzo). Ogromny problem stanowi tutaj (jak dla mnie) prowadzenie postaci Misaki. Dziewczyna momentami po prostu denerwuje swoją... hmmm... tępotą? Chodzi mi dokładniej o jej wkurzające nastawienie do Usuia, którego traktuje momentami jak jakiegoś kryminalistę i zboczeńca. Drugi problem stanowiła dla mnie postać Usuia. Jakoś nie mogłam się przekonać do jego perfekcyjności - no bo przecież niemożliwe jest, żeby wszystko robić tak dobrze, jak on to robił. Nawet zwykłe rozbijanie jajka w jego wykonaniu jest podniesione do rangi sztuki. No i denerwuje też jego tajemniczość. Nomen omen jest głównym męskim bohaterem, także wydaje mi się, że powinniśmy nieco więcej o nim wiedzieć. No i nieco wkurzająca była postać Aoi... Ale to już kwestia moich poglądów.
Żeby się nieco wytłumaczyć powiem, że nie czytałam mangi (w sumie to już chyba normalne, że jeśli jest anime to musiała być też manga), także nie mam porównania między jednym dziełem a drugim. Moją opinię wydawałam jedynie na podstawie obejrzanego anime, chociaż nie ukrywam, że mam ogromną ochotę na przeczytanie mangi.
Mimo, jakby nie patrzeć, ogromnych jak dla mnie wad anime oceniłam pozytywnie i to dość wysoko - jakieś solidne 8/10. Uważam, że wielką sztuką był fakt, że Kaichou wa Maid-sama! potrafiło zatrzymać mnie przed ekranem komputera. Szczególnie biorąc pod uwagę moją niechęć do romansideł. Humor momentami przyprawiał o łezkę w oku - zasługa w tym głównie tria idiotów, ale i nie tylko. Generalnie Kaichou... uważam za produkcję niezwykle udaną i szczerze zachęcam do jej obejrzenia (a już szczególnie powinno się ono spodobać przedstawicielkom płci pięknej).
Komentarze
Prześlij komentarz