Przejdź do głównej zawartości

Królowie ulicy (2008)


Powracamy z cyklem "Ocalić od zapomnienia".

Jakoś wcześniej nie miałem okazji obejrzeć najnowszego dzieła Davida Ayera, więc lukę tę zalepiłem podczas przerwy świątecznej. Nie przepadam zbytnio za tego typu filmami, w których motorem napędowym są nierealne, półgodzinne pościgi samochodowe czy też mocno naciągane strzelaniny. Myślałem więc, że, oznaczeni etykietą „sensacyjny” (tudzież thriller), „Królowie Ulicy” będą kolejnym powieleniem tegoż modelu. O dziwo, musiałem mocno zmienić swoje podejście do tego filmu, gdyż okazało się, że najmocniejszym atutem „Królów …” jest fabuła.

Głównym bohaterem jest tutaj Tom Ludlow – doświadczony policjant z Los Angeles, ulubieniec swego przełożonego – kapitana Jacka Wandera, który dzięki mocnym plecom może sobie pozwolić na stosowanie nieco nieetycznych metod w zwalczaniu przestępczości. Zawsze po przekroczeniu granicy, może liczyć na to, że jego koledzy będą go kryć. Po kolejnej udanej akcji, Ludlowem zaczyna się interesować kap. James Biggs, który mocno namiesza w umyśle Toma.
  
Widzów do kin na „Królów Ulicy” miały przyciągnąć wielkie i znane nazwiska. I tak, w głównych rolach możemy obejrzeć Keanu Reeves’a (Ludlow), Foresta Whitakera (Wander) czy Chrisa Evansa (Paul Diskant), wspieranych przez znanych z seriali TV – Amaury’ego Nolasco (bardziej znany z roli Sucre z Prison Break’a, tu jako detektyw Cosmo Santos) oraz Hugh Lauriego (serialowy dr House, tu kap. James Biggs). Według mnie jednak z tych trzech wielkich nazwisk najlepiej na ekranie wypadła rola Evansa. Może dlatego, że w tym towarzystwie jest on najmniej znany? Hugh Laurie, choć w obsadzie wymieniany jako jeden z pierwszych, w filmie pojawia się w kilku drobnych scenach, z których (nomen omen) jedna rozgrywa się w szpitalu (moment, kiedy wyłania się zza tego parawanu, jakby żywcem wycięty był z House’a M.D.). Było go mało, ale co miał zrobić, to zrobił dobrze. Najgorzej rzecz ma się z Keanu Reeves’em. Oglądając go, miałem wrażenie, że on dalej jednak tkwi w Matrixie. Jego postać jest tak sztywna, że już chyba bardziej sztywną być nie mogła. A przecież Neo już umarł.
  
Co do fabuły filmu, to jest ona skonstruowana całkiem sprawnie. Fakt, pojawiały się momenty, kiedy nieco przysypiałem, ale natychmiast zastępowane one były nagłymi zwrotami akcji, które skutecznie mnie z tegoż snu wybudzały. Fakt, niektóre sceny są tak nierealne, że aż śmieszne (chociażby moment, gdy, mającemu związane ręce i nogi, Ludlowowi udaje się uciec z własnego grobu dwóm uzbrojonym gliniarzom). No i postać głównego bohatera jest taka trochę niemrawa, ale mimo wszystko film ogląda się dobrze, a strzelaniny i sceny na ulicach dodają tylko smaczku.

Podsumowując, „Królowie Ulicy” może nie są rewelacją, ale film ten mogę zaliczyć do grupy tych, które jednak zobaczyć warto. Na pewno lepsze niż „Wanted” i „Szybcy i wściekli”. Na pewno gorsze od serii z Bourne’em. Plasuje się więc tak pośrodku, i taka też będzie moja ocena. W skali 10-stopniowej „Królom…” dam solidne 6. Chris Evans i panowie z seriali jak dla mnie wypracowali mocną 7, ale przypomniałem sobie o pewnym koszmarnym niedociągnięciu fabularnym, za które postanowiłem odjąć 1 pkt. Bardzo zawiodło mnie to, że, oglądając film z taką intrygą w tle, już po kilkunastu minutach (no, góra pół godziny) wiem, kto jest dobry, a kto nie, kto za tym wszystkim stoi i jak się to skończy. Bardzo się zdenerwowałem, gdy „Królowie…” zakończyli się prawie dokładnie tak, jak się domyślałem. Zachęcam jednak do obejrzenia, bo, mimo wszystkich swych niedociągnięć, jest to jeden z lepszych ostatnio tego typu filmów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła dla łobuzów (2003)

Dzisiaj spotkanie dziecka z dyrektorem, wezwanie rodziców do szkoły czy uwagi wpisywane do dzienników to rzeczy, którymi dzisiaj nauczyciel może ukarać nieposłusznego ucznia. Dawniej w ścisłej czołówce było pisanie kilkaset razy obietnic poprawy, "ośle ławki" i wymierzanie "łap" za pomocą rózgi lub linijki. Jednak wszystkie powyższe kary bledną w porównaniu do kar, jakie wymierzano dzieciom w katolickich placówkach wychowawczych w Irlandii w XX w. Publiczne rozbieranie i chłosta, bicie, molestowanie i gwałty - często publiczne, biczowanie, kopanie, zadawanie oparzeń, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzeniu, zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia, szczucie psami, zawieszanie na haku i bicie w podeszwy stóp. To tylko niektóre z wielu wysublimowanych tortur, jakie wymyślali irlandzcy duchowni. I o tym opowiada film Aisling Walsh - Szkoła dla łobuzów . en.wikipedia.org Ciężko jest napisać coś sensownego o produkcji Aisling Walsh. Powodem nie ...

Hidden [2015]

Hidden  to tytuł, po który sięgnęłam tylko i wyłącznie z powodu jego długości. Akurat miałam tylko tyle wolnego czasu, więc krótki thriller duetu Matt & Ross Duffer był idealnym rozwiązaniem. A, jak już się kilka razy o tym przekonałam, filmy wybrane zupełnie przez przypadek, często sprawiają nam tak miłą niespodziankę, że aż szkoda myśleć, ile osób przejdzie obok danych pozycji obojętnie, bo nie były tak rozreklamowane jak inne hiciory danego roku, albo bo posiadają taką, a nie inną ocenę na portalach filmowych. Nakręcony w nieco ponad miesiąc  Hidden , jest właśnie taką ogromną niespodzianką. http://pics.filmaffinity.com/ Fabuła. Będzie krótko, zwięźle i bardzo na temat, bo nie można tu powiedzieć zbyt dużo, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W Hidden  śledzimy losy pewnej rodziny, która, aby przetrwać panującą epidemię nieznanej choroby, ukrywa się w schronie. Aby jednak nie było tak łatwo, dowiadujemy się, że rodzina jest ścigana przez ...

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001), Dwie Wieże (2002) i Powrót Króla (2003)

Mówiłam już, że uwielbiam empikowe promocje? Nie? To powiem jeszcze raz - uwielbiam empikowe promocje. Dlaczego? Ano dlatego, że w ramach ostatniej akcji (fantasy - kup 3 zapłać za 2) udało mi się dostać wszystkie rozszerzone wersje Władcy Pierścieni  za śmieszną sumę bodajże 70 zł. Ostatnie wieczory minęły mi zatem pod znakiem hobbitów, elfów i innych tolkienowych stworzeń. Długo zastanawiałam się czy jest sens pisać o trylogii stworzonej przez Petera Jacksona. Wszyscy, a na pewno zdecydowana większość, przecież wiedzą z czym się Władcę Pierścieni  je. Po co do tego jeszcze moje 3 grosze? Ostatecznie stanęło na tym, że kilka słów napiszę. A głównie dlatego, że jest, a raczej są to filmy, które darzę olbrzymim sentymentem. http://horrorcultfilms.co.uk/ Kiedy Jackson tworzył Władcę Pierścieni  ja uczyłam się akurat w gimnazjum. Byłam zatem na etapie obecnie powszechnie uważanym za najgorszy wiek w życiu człowieka. Cóż, taki już urok gimnazjum, że wtedy każdy nastol...