Przejdź do głównej zawartości

Wrota do piekieł (2009)


Odświeżamy cykl Ocalić od zapomnienia. Tym razem recenzja Wrót do piekieł

Na „Wrota do piekieł” natknąłem się całkowicie przypadkowo jakieś trzy miesiące temu. Wszystko zaczęło się od poszukiwania zwiastuna do „Jeźdźca”, którego w końcu nie znalazłem. Co znalazłem okazało się być najnowszym horrorem zza oceanu o upiornie brzmiącym tytule „Drag me to hell”. Zanim obejrzałem film, zapoznałem się ze zwiastunem, a ten wypadł w mojej ocenie przyzwoicie, oraz zagranicznymi recenzjami, które też raczej były pochlebne, więc do „Wrót…” nastawiony byłem pozytywnie. Jednak po 99 minutach filmu moje nastawienie nieco uległo zmianie…

Zanim jednak moja opinia, nieco faktów. Scenariusz do „Wrót…” napisał (do spółki z Ivanem Raimi), a potem zajął się jego realizacją niejaki Sam Raimi, który stworzył m.in. „Spider-Mana”. „Wrota…” zaś są kolejnym z jego filmów grozy. Obsada to raczej niezbyt znane nazwiska, wśród których wyróżnia się jedno – Alison Lohman (wcześniej zagrała w „Beowulfie”). Oprócz niej w filmie pojawiają się m.in.: Dileep Rao (Rham Jas), David Paymer (Pan Jacks), Fernanda Romero (Maria Hernandez), Reggie Lee (Stu Rubin) czy też Bojana Novakovic jako Ilenka.

Fabuła filmu jest, jak to zazwyczaj w filmach opatrzonych metryczką horror, bardzo prosta. Młoda i ambitna Stephanie, pragnąc otrzymać upragniony awans, negatywnie rozpatruje sprawę pewnej leciwej kobiety. Ta zaczyna błagać młodą karierowiczkę, ale na nic się to zdaje, bo Stephanie pozostaje nieugięta. Wówczas kobieta rzuca na nią klątwę…

No i właśnie w tym momencie zaczęły się dla mnie pierwsze schody (pomijając język, gdyż z powodów czysto technicznych – polska wersja w kinach dopiero od października, a napisów w sieci znaleźć się nie dało – musiałem oglądać go po angielsku), bo film zaczął mnie denerwować. Co jakiś czas zastanawiałem się czy metryczka horroru jest właściwa, czy bardziej nie pasowałaby tam etykieta parodii. Już pierwsza ze „straszniejszych” scen – scena na parkingu, kiedy to Stephanie po raz pierwszy tak naprawdę spotyka się z nadprzyrodzonymi siłami, wywołała we mnie bardzo mieszane uczucia. Unosząca się w powietrzu chusta – OK, wywołała we mnie gęsią skórkę. Ale już walka pomiędzy dwoma kobietami nie. Moment, w którym szczęka Stephanie przeżywa bliskie spotkanie z zaślinioną szczęką upiornej staruszki, jest obrzydliwie niesmaczny i od razu odrzuca od filmu. co mnie porządnie jednak wkurzyło to fakt, że ze „szczękowym” chwytem we „Wrotach…” nie spotykamy się tylko raz… Kolejna denerwująca sprawa – guzik jako symbol klątwy? Chyba głupszej rzeczy duet Raimi & Raimi w scenariuszu umieścić nie mogli.

Nie powiem, momentami „Wrota…” naprawdę mnie przerażały. Wspomnę chociażby scenę snu Stephanie i moment, kiedy w łóżku, zamiast swojego chłopaka, spotyka starą kobietę czy chociażby, wspomnianą już, scenę z latającą chustą. Jednak tych innych momentów, kiedy byłem na „nie” jest w filmie o wiele więcej. Sama scena z odprawianiem egzorcyzmu jest śmieszna. „Szczękowe” momenty, z którymi spotykamy się niejednokrotnie, jak już wspomniałem, ani nie straszą, ani nie śmieszą. Są po prostu niesmaczne. No i nie wspomnę o przewidywalnym do bólu zakończeniu…

Podsumowanie? „Wrota do piekieł” to stanowczo film nie dla mnie. Mimo dość wysokich ocen, jakie on otrzymał, moja ocena jest negatywna. Maksymalnie, w 10-cio stopniowej skali, dałbym mu 4. Powód? Jak na film opatrzony etykietą horror nie jest on zbyt straszny, ale raczej śmieszny. Jak na komedię jest dla mnie zbyt obrzydliwy. Nie przekonują mnie komentarze typu – „Jest to genialne połączenie horroru z komedią”. Oglądałem ten film z myślą o tym, że jest to horror. Gdybym wiedział, że jest to komedia moje nastawienie byłoby inne. Może więc błędem było takie, a nie inne oznaczenie gatunku filmu? Nie wiem. Wiem za to jedno. Po seansie „Wrót do piekieł” przypomniał mi się cytat z „Boskiej Komedii” Dantego. Napis nad wejściem do piekieł – Porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy tu wchodzicie.

Porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy oglądacie „Wrota do piekieł”… 


… chyba że nie macie takich poglądów, jak ja

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szkoła dla łobuzów (2003)

Dzisiaj spotkanie dziecka z dyrektorem, wezwanie rodziców do szkoły czy uwagi wpisywane do dzienników to rzeczy, którymi dzisiaj nauczyciel może ukarać nieposłusznego ucznia. Dawniej w ścisłej czołówce było pisanie kilkaset razy obietnic poprawy, "ośle ławki" i wymierzanie "łap" za pomocą rózgi lub linijki. Jednak wszystkie powyższe kary bledną w porównaniu do kar, jakie wymierzano dzieciom w katolickich placówkach wychowawczych w Irlandii w XX w. Publiczne rozbieranie i chłosta, bicie, molestowanie i gwałty - często publiczne, biczowanie, kopanie, zadawanie oparzeń, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzeniu, zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia, szczucie psami, zawieszanie na haku i bicie w podeszwy stóp. To tylko niektóre z wielu wysublimowanych tortur, jakie wymyślali irlandzcy duchowni. I o tym opowiada film Aisling Walsh - Szkoła dla łobuzów . en.wikipedia.org Ciężko jest napisać coś sensownego o produkcji Aisling Walsh. Powodem nie ...

Hidden [2015]

Hidden  to tytuł, po który sięgnęłam tylko i wyłącznie z powodu jego długości. Akurat miałam tylko tyle wolnego czasu, więc krótki thriller duetu Matt & Ross Duffer był idealnym rozwiązaniem. A, jak już się kilka razy o tym przekonałam, filmy wybrane zupełnie przez przypadek, często sprawiają nam tak miłą niespodziankę, że aż szkoda myśleć, ile osób przejdzie obok danych pozycji obojętnie, bo nie były tak rozreklamowane jak inne hiciory danego roku, albo bo posiadają taką, a nie inną ocenę na portalach filmowych. Nakręcony w nieco ponad miesiąc  Hidden , jest właśnie taką ogromną niespodzianką. http://pics.filmaffinity.com/ Fabuła. Będzie krótko, zwięźle i bardzo na temat, bo nie można tu powiedzieć zbyt dużo, aby przypadkiem nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. W Hidden  śledzimy losy pewnej rodziny, która, aby przetrwać panującą epidemię nieznanej choroby, ukrywa się w schronie. Aby jednak nie było tak łatwo, dowiadujemy się, że rodzina jest ścigana przez ...

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001), Dwie Wieże (2002) i Powrót Króla (2003)

Mówiłam już, że uwielbiam empikowe promocje? Nie? To powiem jeszcze raz - uwielbiam empikowe promocje. Dlaczego? Ano dlatego, że w ramach ostatniej akcji (fantasy - kup 3 zapłać za 2) udało mi się dostać wszystkie rozszerzone wersje Władcy Pierścieni  za śmieszną sumę bodajże 70 zł. Ostatnie wieczory minęły mi zatem pod znakiem hobbitów, elfów i innych tolkienowych stworzeń. Długo zastanawiałam się czy jest sens pisać o trylogii stworzonej przez Petera Jacksona. Wszyscy, a na pewno zdecydowana większość, przecież wiedzą z czym się Władcę Pierścieni  je. Po co do tego jeszcze moje 3 grosze? Ostatecznie stanęło na tym, że kilka słów napiszę. A głównie dlatego, że jest, a raczej są to filmy, które darzę olbrzymim sentymentem. http://horrorcultfilms.co.uk/ Kiedy Jackson tworzył Władcę Pierścieni  ja uczyłam się akurat w gimnazjum. Byłam zatem na etapie obecnie powszechnie uważanym za najgorszy wiek w życiu człowieka. Cóż, taki już urok gimnazjum, że wtedy każdy nastol...