Film, o którym mam zamiar napisać poniżej kilka słów był jednym z tych, przez które ciężko przebrnąć. Człowiek o żelaznych pięściach, bo o tym filmie mowa zadziwia w każdej sekundzie seansu. Zadziwia, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu...
Film, jak zwykle zresztą, oglądany był w towarzystwie M. i nasze głowy co chwilę kierowały się na drugą osobę w celu upewnienia się, że to, co oglądamy mogło naprawdę powstać. Poziom głupoty, jakim nasączony jest Człowiek o żelaznych pięściach jest po prostu nie do zniesienia. I jedyne dwa pytania, które ciągle kołatały się gdzieś po głowie to: jak to się stało że to oglądam i dlaczego ja to jeszcze oglądam? oraz co w tym gniocie robi Lucy Liu i Russell Crowe?.
Pod potężną dawką bezsensowności w Człowieku o żelaznych pięściach podobno można znaleźć fabułę. Film opowiada bowiem historię czarnoskórego kowala, który, pracując w niewielkiej chińskiej wiosce, wszystkie zarobione przez siebie pieniądze przeznacza na jeden cel: wykupienie ukochanej - niejakiej Lady Silk, prostytutki z burdelu prowadzonego przez graną przez Lucy Liu Madame Blossom. W międzyczasie kowal wplątuje się w tarapaty - zostaje uwikłany w konflikt między miejscowymi klanami.
Cały film jest zlepkiem wzruszającej historii biednego kowala, lekcją filozofii buddyzmu, popisowych walk kung-fu, pozbawionej happy endu historii miłosnej, bratobójczej rywalizacji i wielu innych rzeczy, po wymieszaniu których powstaje jeden wielki gniot, a tego niestety nie sposób przetrawić.
Jedyne, co mnie w tym filmie pozytywnie zaskoczyło to muzyka - dobrze dopasowana do filmu. Może nie jest to wybitne, epickie dzieło, niemniej w filmie muzyki słuchało się całkiem nieźle, nawet mimo iż rap to nie jest mój ulubiony gatunek muzyczny.
Ale podsumowując - jeśli ktoś nosi się z zamiarem obejrzenia tego filmu to baaaardzo odradzam. Już dawno nie oglądałam takiego gniota.
http://www.impawards.com/ |
Pod potężną dawką bezsensowności w Człowieku o żelaznych pięściach podobno można znaleźć fabułę. Film opowiada bowiem historię czarnoskórego kowala, który, pracując w niewielkiej chińskiej wiosce, wszystkie zarobione przez siebie pieniądze przeznacza na jeden cel: wykupienie ukochanej - niejakiej Lady Silk, prostytutki z burdelu prowadzonego przez graną przez Lucy Liu Madame Blossom. W międzyczasie kowal wplątuje się w tarapaty - zostaje uwikłany w konflikt między miejscowymi klanami.
Cały film jest zlepkiem wzruszającej historii biednego kowala, lekcją filozofii buddyzmu, popisowych walk kung-fu, pozbawionej happy endu historii miłosnej, bratobójczej rywalizacji i wielu innych rzeczy, po wymieszaniu których powstaje jeden wielki gniot, a tego niestety nie sposób przetrawić.
Jedyne, co mnie w tym filmie pozytywnie zaskoczyło to muzyka - dobrze dopasowana do filmu. Może nie jest to wybitne, epickie dzieło, niemniej w filmie muzyki słuchało się całkiem nieźle, nawet mimo iż rap to nie jest mój ulubiony gatunek muzyczny.
Ale podsumowując - jeśli ktoś nosi się z zamiarem obejrzenia tego filmu to baaaardzo odradzam. Już dawno nie oglądałam takiego gniota.
Komentarze
Prześlij komentarz