Cleveland Abduction (występujący w nadwiślańskim kraju także jako Potwór z Cleveland, ale najczęściej na portalach filmowych stosowany jest angielski tytuł, takim też z racji tego będziemy tutaj operować) to film oparty na faktach. A że z reguły najciekawsze historie pisze samo życie, nie trzeba było długo mnie namawiać do obejrzenia powyższego tytułu. Nie spodziewałam się jednak, że to, co zobaczę zasieje we mnie ziarno zwątpienia w sens istnienia niektórych jednostek ludzkich oraz w sens powstawania filmów tego typu (a bynajmniej w tak krótkim czasie po autentycznych wydarzeniach, o których opowiada film). Dlaczego?
Na początku bardzo króciutko o fabule. Cleveland Abduction jest historią Ariela Castro i przestępstw, jakich się dopuścił w latach 2002-2013, porywając i więżąc u siebie w domu trzy dziewczyny. Temat wstrząsający. Ale.
Mimo iż Cleveland Abduction powinien szokować, to tego nie robi. Chociaż często za sam proces szokowania w moim przypadku odpowiada formułka "film oparty na faktach" i świadomość granicząca wręcz z pewnością, że podobni popaprańcy jeszcze gdzieś sobie pomieszkują i na bank robię podobne, o ile nie gorsze rzeczy, to jednak od filmu opartego na TAKICH wydarzeniach spodziewać się można czegoś więcej. I nie twierdzę tutaj, że aby film sprostał moim oczekiwaniom, musi ociekać przemocą, a odór zbrodni ma się wręcz wylewać z ekranu. Nie.
Chodzi bardziej o to, że w Cleveland Abduction, poza nielicznymi, naprawdę okrutnymi scenami (chociażby sceną, w której Michelle, już będąc uwięzioną, traci dziecko czy śmierci jej psa), ma się wrażenie, że reżyser postanowił nieco wybielić bestię, jaką był Ariel Castro. Bo jak niby inaczej wytłumaczyć sceny gwałtu, bardziej przypominające tanie erotyki, w których do seksu nikt nikogo nie zmusza, a kochankowie prowadzą między sobą swobodną rozmowę (tak właśnie wyglądają przecież sceny gwałtu na Michelle)? Albo jak inaczej wytłumaczyć także głębokie wywody głównej bohaterki, które kieruje ona do swego oprawcy, a po których ów oprawca wygląda, jakby doznał olśnienia i nagłej chęci poprawy?
Film, oprócz tego, że nie broni się pod kątem fabularnym, nie robi tego też pod kątem aktorskim. Nie oczekiwałam zobaczyć w Cleveland Abduction gwiazd światowego formatu. Ba, sama twierdzę, że często nieznane nazwiska grają lepiej niż te z czołówki światowych gazet. Niestety film Alexa Kalymniosa pod kątem aktorskim można porównać prawie że z naszymi rodzimymi produkcjami z popularnymi drewniakami w rolach głównych.
Cóż. Po seansie Cleveland Abduction jestem wyjątkowo niepocieszona. Cleveland Abduction opowiada o wydarzeniach wcale nie tak odległych w czasie, bo mających swój finał zaledwie 3 lata temu. Można się zatem pokusić o tezę, że obraz powstał na zasadzie - kuj żelazo póki gorące. Mało tego, film dotyka bardzo szokującego tematu, a że takie najlepiej się sprzedają, mamy kolejny argument przemawiający za chęcią szybkiego zarobku. Pewności co do słuszności powyższego założenia można nabrać już po samym seansie i dostrzeżeniu chociażby tych kilku rzeczy, opisanych przeze mnie powyżej. Pytanie nasuwa się zatem tylko jedno - czy zamiast nakręcić Cleveland Abduction nie lepiej byłoby poczekać jeszcze trochę i stworzyć naprawdę dobry film? Tak mamy wyjątkowo dobrą historię, którą zamieniono na tak słaby film...
A osoby, które jednak chciałyby poznać tragiczną historię porwań Ariela Castro odsyłam do artykułów w internecie i, napisanych przez ofiary Castro, książek. Na pewno będzie to lepsze niż oglądanie tworu Kalymniosa.
http://www.vudumov.com/ |
Mimo iż Cleveland Abduction powinien szokować, to tego nie robi. Chociaż często za sam proces szokowania w moim przypadku odpowiada formułka "film oparty na faktach" i świadomość granicząca wręcz z pewnością, że podobni popaprańcy jeszcze gdzieś sobie pomieszkują i na bank robię podobne, o ile nie gorsze rzeczy, to jednak od filmu opartego na TAKICH wydarzeniach spodziewać się można czegoś więcej. I nie twierdzę tutaj, że aby film sprostał moim oczekiwaniom, musi ociekać przemocą, a odór zbrodni ma się wręcz wylewać z ekranu. Nie.
Chodzi bardziej o to, że w Cleveland Abduction, poza nielicznymi, naprawdę okrutnymi scenami (chociażby sceną, w której Michelle, już będąc uwięzioną, traci dziecko czy śmierci jej psa), ma się wrażenie, że reżyser postanowił nieco wybielić bestię, jaką był Ariel Castro. Bo jak niby inaczej wytłumaczyć sceny gwałtu, bardziej przypominające tanie erotyki, w których do seksu nikt nikogo nie zmusza, a kochankowie prowadzą między sobą swobodną rozmowę (tak właśnie wyglądają przecież sceny gwałtu na Michelle)? Albo jak inaczej wytłumaczyć także głębokie wywody głównej bohaterki, które kieruje ona do swego oprawcy, a po których ów oprawca wygląda, jakby doznał olśnienia i nagłej chęci poprawy?
Film, oprócz tego, że nie broni się pod kątem fabularnym, nie robi tego też pod kątem aktorskim. Nie oczekiwałam zobaczyć w Cleveland Abduction gwiazd światowego formatu. Ba, sama twierdzę, że często nieznane nazwiska grają lepiej niż te z czołówki światowych gazet. Niestety film Alexa Kalymniosa pod kątem aktorskim można porównać prawie że z naszymi rodzimymi produkcjami z popularnymi drewniakami w rolach głównych.
Cóż. Po seansie Cleveland Abduction jestem wyjątkowo niepocieszona. Cleveland Abduction opowiada o wydarzeniach wcale nie tak odległych w czasie, bo mających swój finał zaledwie 3 lata temu. Można się zatem pokusić o tezę, że obraz powstał na zasadzie - kuj żelazo póki gorące. Mało tego, film dotyka bardzo szokującego tematu, a że takie najlepiej się sprzedają, mamy kolejny argument przemawiający za chęcią szybkiego zarobku. Pewności co do słuszności powyższego założenia można nabrać już po samym seansie i dostrzeżeniu chociażby tych kilku rzeczy, opisanych przeze mnie powyżej. Pytanie nasuwa się zatem tylko jedno - czy zamiast nakręcić Cleveland Abduction nie lepiej byłoby poczekać jeszcze trochę i stworzyć naprawdę dobry film? Tak mamy wyjątkowo dobrą historię, którą zamieniono na tak słaby film...
A osoby, które jednak chciałyby poznać tragiczną historię porwań Ariela Castro odsyłam do artykułów w internecie i, napisanych przez ofiary Castro, książek. Na pewno będzie to lepsze niż oglądanie tworu Kalymniosa.
Komentarze
Prześlij komentarz