Ach te romansidła. Albo raczej ach te hormony, które sprawiają, że jedyne, na co ma się ochotę, to ckliwe filmidła do szybkiego zapomnienia. Najdłuższa podróż bez wątpienia do takich dzieł należy. Lekka, pełna pięknych bohaterów, wyjątkowo ładnie pokolorowana i całkiem zgrabna historyjka, jednak w gąszczu filmów romantycznych na dłuższą metę nie wytrzyma starcia z produkcjami z nazwiskiem chociażby Hugh Granta w obsadzie. Co nie zmienia faktu, że Najdłuższą podróż ogląda się wyjątkowo przyjemnie. Oczywiście jak zwykle odnoszę się tylko do filmu, gdyż książki nie czytałam (i raczej nie przeczytam).
W Najdłuższej podróży mamy w zasadzie dwie historie miłosne - pierwszą, główną czyli romans Sophii i Luke'a oraz tę drugą, będącą spoiwem dla pierwszej - rozgrywającą się kilkadziesiąt lat wcześniej historię Ruth i Iry, którą poznajemy dzięki wspomnieniom będącego już w podeszłym wieku Iry. Jak przystało na prawdziwy romans, a już na pewno na romans sygnowany nazwiskiem Sparksa - autora słynnego Notatnika, królować tutaj mają tematy sercowe, gdzie jednak nie zawsze wszystko będzie usłane różami. I tak oto Sophia i Luke, mimo iż darzą siebie ogromną miłością, nie są w stanie pogodzić swoich dwóch całkowicie odmiennych natur - świat galerii sztuki i malarstwa zupełnie nie wpisuje się w świat Luke'a, a zamiłowanie do ujeżdżania byków (i związane z tym konsekwencje zdrowotne) młodego kowboja wydaje się być silniejsze niż uczucie, jakim darzy on dziewczynę. O wiele jednak ciekawszy wydaje się być wątek starszego pana i jego miłości. Historia ta sprawia wrażenie "z życia wziętej" i chociażby przez to jest bardziej wiarygodna. Wyjątkowo zgrabnie zarysowaną fabułę psuje jednak absurdalnie naciągane zakończenie z aukcją kolekcji obrazów Iry w roli głównej.
Jeśli oceniać zaś film pod kątem technicznym to nie mam się zbytnio do czego przyczepić. Zdjęcia są wyjątkowo udane i rewelacyjnie oddają sielski klimat kowbojskiego świata Luke'a. Muzyka jest leciutka i zgrabnie wkomponowuje się w cały obraz, a pojawienie się na ścieżce dźwiękowej utworu Desire, którego zawsze przyjemnie mi się słuchało, sprawia, że filmowi tym jednym wyborem udało się zaskarbić moje serce. Co do aktorstwa to nie jest ono najgorsze, aczkolwiek zawsze mogło być lepsze. I o ile nie mam większych zastrzeżeń do aktorów wcielających się w duet Ruth-Ira, to już gorzej jest z tymi grającymi Sophię i Luke'a. Wyglądać, wyglądają dobrze, ale umiejętności aktorskich to u nich raczej nie za wiele. Szczególnie słabo wypada tu Scott Eastwood, nad którego nazwiskiem zatrzymałam się dłużej tyko i wyłącznie dlatego, żeby sprawdzić czy jest on w jakikolwiek sposób spokrewniony z Clintem, czy jest to tylko zwykły zbieg okoliczności. Przyznaję też, że odpowiedź na to pytanie sprawiła, że rozczarowałam się tym aktorem jeszcze bardziej. No ale cóż... Jednak Britt Robertson i Scott Eastwood to nie to samo co Rachel McAdams i Ryan Gosling.
Podsumowując, Najdłuższa podróż nie jest na tle innych ekranizacji powieści Nicholasa Sparksa filmem najgorszym. Oczywiście nie umywa się do Pamiętnika czy chociażby Szkoły uczuć - filmu, który jest w stanie wycisnąć ze mnie morze łez niezależnie od tego czy oglądam go po raz pierwszy czy też piętnasty. Jest jednak o niebo lepszy od Wciąż ją kocham, Szczęściarza czy Dla ciebie wszystko, który wytycza nowe granice głupoty i przewidywalności (ale o tym może jeszcze nadarzy się okazja napisać). A więc, jeśli zaczynacie dopiero przygodę ze Sparksem możecie bez obaw sięgnąć po Najdłuższą podróż. Na pewno Wam się spodoba. Jeśli jednak jesteście już po seansach jego największych dzieł to, nie oszukujmy się, film raczej nie podbije Waszych serc, aczkolwiek na pewno będzie się go Wam oglądało bardzo przyjemnie.
http://www.impawards.com/ |
Jeśli oceniać zaś film pod kątem technicznym to nie mam się zbytnio do czego przyczepić. Zdjęcia są wyjątkowo udane i rewelacyjnie oddają sielski klimat kowbojskiego świata Luke'a. Muzyka jest leciutka i zgrabnie wkomponowuje się w cały obraz, a pojawienie się na ścieżce dźwiękowej utworu Desire, którego zawsze przyjemnie mi się słuchało, sprawia, że filmowi tym jednym wyborem udało się zaskarbić moje serce. Co do aktorstwa to nie jest ono najgorsze, aczkolwiek zawsze mogło być lepsze. I o ile nie mam większych zastrzeżeń do aktorów wcielających się w duet Ruth-Ira, to już gorzej jest z tymi grającymi Sophię i Luke'a. Wyglądać, wyglądają dobrze, ale umiejętności aktorskich to u nich raczej nie za wiele. Szczególnie słabo wypada tu Scott Eastwood, nad którego nazwiskiem zatrzymałam się dłużej tyko i wyłącznie dlatego, żeby sprawdzić czy jest on w jakikolwiek sposób spokrewniony z Clintem, czy jest to tylko zwykły zbieg okoliczności. Przyznaję też, że odpowiedź na to pytanie sprawiła, że rozczarowałam się tym aktorem jeszcze bardziej. No ale cóż... Jednak Britt Robertson i Scott Eastwood to nie to samo co Rachel McAdams i Ryan Gosling.
Podsumowując, Najdłuższa podróż nie jest na tle innych ekranizacji powieści Nicholasa Sparksa filmem najgorszym. Oczywiście nie umywa się do Pamiętnika czy chociażby Szkoły uczuć - filmu, który jest w stanie wycisnąć ze mnie morze łez niezależnie od tego czy oglądam go po raz pierwszy czy też piętnasty. Jest jednak o niebo lepszy od Wciąż ją kocham, Szczęściarza czy Dla ciebie wszystko, który wytycza nowe granice głupoty i przewidywalności (ale o tym może jeszcze nadarzy się okazja napisać). A więc, jeśli zaczynacie dopiero przygodę ze Sparksem możecie bez obaw sięgnąć po Najdłuższą podróż. Na pewno Wam się spodoba. Jeśli jednak jesteście już po seansach jego największych dzieł to, nie oszukujmy się, film raczej nie podbije Waszych serc, aczkolwiek na pewno będzie się go Wam oglądało bardzo przyjemnie.
Komentarze
Prześlij komentarz