Zacznijmy od tego, że ciężko mi się było przekonać do filmów o superbohaterach. Dodajmy potem, że udało mi się do nich przekonać dzięki produkcjom Marvela, chociaż słabość do Downey'a Jr też pewnie miała w tym swój udział. A jak już pochłonęłam bodajże wszystkie ekranizacje marvelowskich komiksów przyszedł czas, aby sięgnąć po coś z drugiej strony barykady czyli filmy z bohaterami wykreowanymi przez DC Comics. Tu natomiast chyba najlepiej zacząć od ich sztandarowego bohatera, czyli biegającego w czarnej pelerynie Batmana.
Owszem, moje pierwsze spotkanie z Nietoperzem miało miejsce jakieś wieki temu, kiedy jako kilkuletnia dziewczynka miałam wątpliwą przyjemność obejrzeć w telewizji jakąśtamwersję z jakimśtam aktorem (chyba był to wtedy Val Kilmer), a potem zobaczyć wersję z Arnoldem Schwarzeneggerem. Dużo tu mówić nie potrzeba - filmy mi się nie spodobały, świat także i Batman na baaaardzo długo powędrował na półkę rzeczy do zapomnienia. A potem przyszedł taki Nolan, zaczęły się ochy i achy oraz zachwyty nad Ledgerem i jego Jokerem. Cóż, trzeba było się przemóc i znów sięgnąć po zapomnianego Batmana. Zaopatrzona zatem w trylogię Nolana i sporo wolnego czasu (filmy trwają ponad 2 godziny każdy, także wolny czas to podstawa) zabrałam się do oglądania. I...
I muszę powiedzieć, że z każdą kolejną minutą seansu coraz bardziej przekonywałam się do postaci zamaskowanego strażnika Gotham. Każdy zatrudniony przez Nolana aktor był strzałem w dziesiątkę. Batman w wykonaniu Bale'a jest w końcu bohaterem, którego mogę strawić - został mocno uczłowieczony, nie jest "nieśmiertelny", a jego gadżety też zostały urealnione, co tylko wyszło tu na plus. Freeman (Fox), Cane (Alfred) czy Oldman (Gordon) też sprawiają wrażenie odpowiednich osób na odpowiednim miejscu. Cane w roli poczciwego Alfreda oraz Freeman, jako główny dostawca coraz to bardziej wymyślnych gadżetów, wprowadzają do filmu nieco humoru oraz lekkości i dzięki temu jeszcze bardziej uprzyjemniają seans. Jedynie Katie Holmes w roli Rachel jest zupełnie nijaka i równie nijak wypada bardzo wątpliwy wątek romansu między jej bohaterką a Batmanem. Później, w drugiej odsłonie, Holmes zastąpiono Maggie Gyllenhaal, co tej postaci wyszło tylko na dobre. W końcu mamy też i trzecią część, a tam rarytasem są James Gordon-Levitt (John Blake) - ewidentnie mam słabość do tego aktora i Anne Hathaway, której sportretowanie Kobiety-Kota jest wręcz bliskie ideału.
Zmiany dosięgły i wrogów Batmana, którzy w trylogii Nolana nie są kolejnymi pajacami, a faktycznie wyjątkowo groźnymi psycholami. W pierwszej części (i przewijający się w odsłonach kolejnych) będzie to profesor Crane (Strach na Wróble) w wykonaniu Murphy'ego, który na głowę bije Ra's Al Ghula. I choć to właśnie Ra's Al Ghul jest oryginalnie jednym z najgroźniejszych przeciwników Batmana, to w filmie Nolana zostaje on obdarty ze swojej grozy wskutek niezbyt rewelacyjnego przedstawienia go przez Liama Nessona, w którego wykonaniu Al Ghul bardziej niż wroga Batmana kojarzy się z mentorem Obi-Wana Kenobiego - Qui-Gon Jinnem. Potem mamy popis Heatha Ledgera, którego Joker jest takim psycholem, że większym już być chyba nie można, oraz Aarona Eckharta jako Dwie Twarze/Harvey'a Denta, którego nieco ciężko zakwalifikować jako wroga Batmana z tak prozaicznego powodu, jak znikoma ilość czasu antenowego i zwykła niemożność wykazania się Dwóch Twarzy jako "tego złego". Cóż. Pocieszeniem jest fakt, że Joker sieje spustoszenie za dwóch, jak nie i trzech. No i w końcu zakończenie trylogii, w którym główni wrogowie Człowieka-Nietoperza - Bane (Tom Hardy, który jest tu wręcz nie do poznania) do spółki z dziecięciem Ra's Al Ghula, wydają się być nie do powstrzymania. W tej części też pojawiają się znani nam z dwóch wcześniejszych filmów antagoniści, którzy razem mają obrócić Gotham w popiół. I uwierzcie mi, że jest to jedyny film, w którym prawie do samego końca zastanawiałam się czy aby na pewno trylogia skończy się happy endem.
Do aktorskiej śmietanki dorzucić należy jeszcze niesamowitą muzykę jak zwykle rewelacyjnego Hansa Zimmera, dobre zdjęcia, ogromne stężenie akcji (wybuchów, strzelanin, walk czy pościgów jest tu masa), nieco patosu oraz fantastyczny mroczny klimat filmów i mamy dzieło wręcz ocierające się o genialność. A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę zakończenie, w którym Nolan zostawił sobie furtkę - ba! otwarte na oścież drzwi, do powstania kolejnych filmów... Pozostaje tylko wierzyć, że nadejdą kolejne odsłony.
Na koniec - chociaż zdania o świecie Batmana nie zmienię - na wskroś zepsute Gotham, w którym nawet ci dobrzy okazują się ostatecznie złymi, a pokonane zbiry dziwnym trafem nie trafiają na krzesło elektryczne a do wariatkowa, jest dla mnie tak nierealne, że ile bym razy nie próbowała, wciąż nie daję rady tego strawić; to nie zmienia to faktu, że trylogia Nolana autentycznie mi się podobała i aż ciężko uwierzyć (a może wcale nie tak ciężko), że chcę więcej. Batman wreszcie da się lubić.
Polecam!
http://www.impawards.com/ |
I muszę powiedzieć, że z każdą kolejną minutą seansu coraz bardziej przekonywałam się do postaci zamaskowanego strażnika Gotham. Każdy zatrudniony przez Nolana aktor był strzałem w dziesiątkę. Batman w wykonaniu Bale'a jest w końcu bohaterem, którego mogę strawić - został mocno uczłowieczony, nie jest "nieśmiertelny", a jego gadżety też zostały urealnione, co tylko wyszło tu na plus. Freeman (Fox), Cane (Alfred) czy Oldman (Gordon) też sprawiają wrażenie odpowiednich osób na odpowiednim miejscu. Cane w roli poczciwego Alfreda oraz Freeman, jako główny dostawca coraz to bardziej wymyślnych gadżetów, wprowadzają do filmu nieco humoru oraz lekkości i dzięki temu jeszcze bardziej uprzyjemniają seans. Jedynie Katie Holmes w roli Rachel jest zupełnie nijaka i równie nijak wypada bardzo wątpliwy wątek romansu między jej bohaterką a Batmanem. Później, w drugiej odsłonie, Holmes zastąpiono Maggie Gyllenhaal, co tej postaci wyszło tylko na dobre. W końcu mamy też i trzecią część, a tam rarytasem są James Gordon-Levitt (John Blake) - ewidentnie mam słabość do tego aktora i Anne Hathaway, której sportretowanie Kobiety-Kota jest wręcz bliskie ideału.
Zmiany dosięgły i wrogów Batmana, którzy w trylogii Nolana nie są kolejnymi pajacami, a faktycznie wyjątkowo groźnymi psycholami. W pierwszej części (i przewijający się w odsłonach kolejnych) będzie to profesor Crane (Strach na Wróble) w wykonaniu Murphy'ego, który na głowę bije Ra's Al Ghula. I choć to właśnie Ra's Al Ghul jest oryginalnie jednym z najgroźniejszych przeciwników Batmana, to w filmie Nolana zostaje on obdarty ze swojej grozy wskutek niezbyt rewelacyjnego przedstawienia go przez Liama Nessona, w którego wykonaniu Al Ghul bardziej niż wroga Batmana kojarzy się z mentorem Obi-Wana Kenobiego - Qui-Gon Jinnem. Potem mamy popis Heatha Ledgera, którego Joker jest takim psycholem, że większym już być chyba nie można, oraz Aarona Eckharta jako Dwie Twarze/Harvey'a Denta, którego nieco ciężko zakwalifikować jako wroga Batmana z tak prozaicznego powodu, jak znikoma ilość czasu antenowego i zwykła niemożność wykazania się Dwóch Twarzy jako "tego złego". Cóż. Pocieszeniem jest fakt, że Joker sieje spustoszenie za dwóch, jak nie i trzech. No i w końcu zakończenie trylogii, w którym główni wrogowie Człowieka-Nietoperza - Bane (Tom Hardy, który jest tu wręcz nie do poznania) do spółki z dziecięciem Ra's Al Ghula, wydają się być nie do powstrzymania. W tej części też pojawiają się znani nam z dwóch wcześniejszych filmów antagoniści, którzy razem mają obrócić Gotham w popiół. I uwierzcie mi, że jest to jedyny film, w którym prawie do samego końca zastanawiałam się czy aby na pewno trylogia skończy się happy endem.
Do aktorskiej śmietanki dorzucić należy jeszcze niesamowitą muzykę jak zwykle rewelacyjnego Hansa Zimmera, dobre zdjęcia, ogromne stężenie akcji (wybuchów, strzelanin, walk czy pościgów jest tu masa), nieco patosu oraz fantastyczny mroczny klimat filmów i mamy dzieło wręcz ocierające się o genialność. A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę zakończenie, w którym Nolan zostawił sobie furtkę - ba! otwarte na oścież drzwi, do powstania kolejnych filmów... Pozostaje tylko wierzyć, że nadejdą kolejne odsłony.
Na koniec - chociaż zdania o świecie Batmana nie zmienię - na wskroś zepsute Gotham, w którym nawet ci dobrzy okazują się ostatecznie złymi, a pokonane zbiry dziwnym trafem nie trafiają na krzesło elektryczne a do wariatkowa, jest dla mnie tak nierealne, że ile bym razy nie próbowała, wciąż nie daję rady tego strawić; to nie zmienia to faktu, że trylogia Nolana autentycznie mi się podobała i aż ciężko uwierzyć (a może wcale nie tak ciężko), że chcę więcej. Batman wreszcie da się lubić.
Polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz